Tekst testamentu pochodzi z "Naszej Rodziny" - 6 (381) 1976, s. 4-5.
Dnia 3 czerwca 1963 roku umierał w Rzymie papież dobroci Jan XXIII. W
świadomości wielu wierzących i niewierzących był człowiekiem, z którego
promieniowała Boska moc i przede wszystkim Boża miłość. Niełatwo pozostać
zwykłym, dobrym człowiekiem na wysokim stanowisku. Jan XXIII umiał tego
dokonać. Jego ramiona wyciągały ku każdemu człowiekowi; w każdym widział
brata.
W chwili, kiedy mam stawić się przed Bogiem, w Trójcy świętej Jedynym,
który mnie stworzył i odkupił, chciał mnie mieć swym kapłanem i
biskupem, obsypał mnie niezliczonymi łaskami, powierzam moją biedną
duszę Jego miłosierdziu. Proszę Go pokornie o przebaczenie moich
grzechów i ułomności. Ofiaruję Mu tę odrobiną dobra, choć niedoskonałego
i lichego, które z Jego pomocą udało mi się spełnić dla Jego chwały, na
pożytek Kościoła świętego, dla zbudowania mych braci, błagając Go, by
zechciał mnie przyjąć, jak dobry i kochający Ojciec, do grona swych
świętych w błogosławionej wieczności.
Pragnę wyznać raz jeszcze całą moją wiarę chrześcijańską i katolicką, moją przynależność i uległość względem świętego Kościoła, Apostolskiego i Rzymskiego, moje całkowite oddanie i posłuszeństwo jego Dostojnej Głowie Najwyższemu Pasterzowi, którego przedstawicielem miałem zaszczyt być przez długie lata w różnych krajach Wschodu i Zachodu, który w końcu zechciał mnie mieć w Wenecji jako kardynała i patriarchę i którego zawsze darzyłem szczerym uczuciem, niezależnie od wszelkich godności, jakimi mnie obdarzał. Poczucie mojej małości i mej nicości towarzyszyło mi przez całe życie, utrzymując mnie w pokorze i pokoju ducha, darząc mnie radością wypływającą z ustawicznego ćwiczenia się, w miarę mych możliwości, w posłuszeństwie, miłości dusz i spraw Królestwa Chrystusa, mojego Pana, który jest dla mnie wszystkim. Jemu cała chwała, bo moja sługa tylko z Jego miłosierdzia. „Zasługą moją miłosierdzie Pańskie. Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię miłuję”. To jedno wystarczy.
Proszę o przebaczenie tych wszystkich, których mogłem nieświadomie obrazić, i tych także, dla których nie byłem budującym przykładem. Ze swej strony nie mam nikomu nic do przebaczenia, ponieważ we wszystkich, którzy mnie znali i mieli ze mną do czynienia – choćby mnie obrazili, mną gardzili, odnosili się do mnie, zresztą całkiem słusznie, z lekceważeniem lub też stali się powodem mego zmartwienia – widzę jedynie braci i dobroczyńców, jestem im wdzięczny, modlę się i zawsze za nich modlić się będę.
Urodziłem się biedny, lecz z godnej i skromnej rodziny, i jestem szczególnie szczęśliwy, że umieram biedny, rozdawszy wedle potrzeb i okoliczności mego prostego i skromnego życia, na rzecz ubogich i Kościoła świętego, który mnie żywił, wszystko, co mi wchodziło w ręce – zresztą w bardzo ograniczonej mierze – podczas lat mego kapłaństwa i biskupstwa.
Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej byłbym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny czy przyjaciół.
Mojej ukochanej rodzinie „wedle ciała” – od której zresztą nie otrzymałem żadnego dobra materialnego – mogę zostawić jedynie wielkie i specjalne błogosławieństwo wraz z zachętą do trwania w tej bojaźni Bożej, dzięki której moja rodzina, prosta i skromna, była mi zawsze tak droga i ukochana i nigdy nie musiałem jej się wstydzić: to bowiem stanowi prawdziwy tytuł jej szlachectwa. Czasem wspomagałem ją w najpilniejszych potrzebach, tak jak biedny wspomaga biednych, lecz nie odbierając jej zaszczytnego i dającego zadowolenie ubóstwa. Modlę się i zawsze modlić się będę o pomyślność dla niej, stwierdzając z radością u jej nowych i silnych latorośli stanowczość i wierność religijnej tradycji ojców, co stanowić będzie zawsze jej bogactwo. Moim najgorętszym życzeniem jest, aby nikogo z moich krewnych i powinowatych nie zabrakło w radości ostatecznego wiecznego zjednoczenia.
Pragnę wyznać raz jeszcze całą moją wiarę chrześcijańską i katolicką, moją przynależność i uległość względem świętego Kościoła, Apostolskiego i Rzymskiego, moje całkowite oddanie i posłuszeństwo jego Dostojnej Głowie Najwyższemu Pasterzowi, którego przedstawicielem miałem zaszczyt być przez długie lata w różnych krajach Wschodu i Zachodu, który w końcu zechciał mnie mieć w Wenecji jako kardynała i patriarchę i którego zawsze darzyłem szczerym uczuciem, niezależnie od wszelkich godności, jakimi mnie obdarzał. Poczucie mojej małości i mej nicości towarzyszyło mi przez całe życie, utrzymując mnie w pokorze i pokoju ducha, darząc mnie radością wypływającą z ustawicznego ćwiczenia się, w miarę mych możliwości, w posłuszeństwie, miłości dusz i spraw Królestwa Chrystusa, mojego Pana, który jest dla mnie wszystkim. Jemu cała chwała, bo moja sługa tylko z Jego miłosierdzia. „Zasługą moją miłosierdzie Pańskie. Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię miłuję”. To jedno wystarczy.
Proszę o przebaczenie tych wszystkich, których mogłem nieświadomie obrazić, i tych także, dla których nie byłem budującym przykładem. Ze swej strony nie mam nikomu nic do przebaczenia, ponieważ we wszystkich, którzy mnie znali i mieli ze mną do czynienia – choćby mnie obrazili, mną gardzili, odnosili się do mnie, zresztą całkiem słusznie, z lekceważeniem lub też stali się powodem mego zmartwienia – widzę jedynie braci i dobroczyńców, jestem im wdzięczny, modlę się i zawsze za nich modlić się będę.
Urodziłem się biedny, lecz z godnej i skromnej rodziny, i jestem szczególnie szczęśliwy, że umieram biedny, rozdawszy wedle potrzeb i okoliczności mego prostego i skromnego życia, na rzecz ubogich i Kościoła świętego, który mnie żywił, wszystko, co mi wchodziło w ręce – zresztą w bardzo ograniczonej mierze – podczas lat mego kapłaństwa i biskupstwa.
Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej byłbym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny czy przyjaciół.
Mojej ukochanej rodzinie „wedle ciała” – od której zresztą nie otrzymałem żadnego dobra materialnego – mogę zostawić jedynie wielkie i specjalne błogosławieństwo wraz z zachętą do trwania w tej bojaźni Bożej, dzięki której moja rodzina, prosta i skromna, była mi zawsze tak droga i ukochana i nigdy nie musiałem jej się wstydzić: to bowiem stanowi prawdziwy tytuł jej szlachectwa. Czasem wspomagałem ją w najpilniejszych potrzebach, tak jak biedny wspomaga biednych, lecz nie odbierając jej zaszczytnego i dającego zadowolenie ubóstwa. Modlę się i zawsze modlić się będę o pomyślność dla niej, stwierdzając z radością u jej nowych i silnych latorośli stanowczość i wierność religijnej tradycji ojców, co stanowić będzie zawsze jej bogactwo. Moim najgorętszym życzeniem jest, aby nikogo z moich krewnych i powinowatych nie zabrakło w radości ostatecznego wiecznego zjednoczenia.
Odchodząc, jak ufam, w stronę nieba, pozdrawiam, dziękuję i błogosławię
tych wszystkich, którzy stanowili kolejną moją duchową rodzinę w
Bergamo, w Rzymie, na Wschodzie, we Francji, w Wenecji, a którzy byli mi
współobywatelami, dobroczyńcami, kolegami, uczniami, współpracownikami,
przyjaciółmi i znajomymi, księży i świeckich, zakonników i siostry
zakonne, dla których z woli Opatrzności byłem, mimo mej niegodności,
bratem, ojcem lub pasterzem.
Dobroć, z jaką odnosili się do mojej biednej osoby ci wszyscy, których napotkałem na mojej drodze, uczyniła me życie pogodnym. W obliczu śmierci wspominam wszystkich i każdego z osobna spośród tych, którzy mnie wyprzedzili w tym ostatnim przejściu, oraz tych, którzy mnie przeżyją i pójdą za mną. Niech oni się za mnie modlą. Odwdzięczę im się z czyśćca lub z nieba, gdzie, mam nadzieję, będę przyjęty, powtarzam raz jeszcze – nie dla moich zasług, lecz dzięki miłosierdziu mego Pana.
O wszystkich pamiętam i za wszystkich będę się modlił. Lecz moje dzieci z Wenecji, ostatnie, którymi Pan mnie otoczył, na wielką pociechę i radość mego życia kapłańskiego, chcę specjalnie tu wymienić, na znak podziwu, wdzięczności i szczególnej czułości. Wszystkich ściskam w duchu, wszystkich duchownych i świeckich, bez żadnej różnicy, tak jak bez różnicy ich kochałem, jako członków tej samej rodziny, przedmiot tej samej troski i miłości ojcowskiej i kapłańskiej. „Ojcze święty, zachowaj w imię Twoje tych, których mi dałeś, aby byli jedno jako i my” (J 17,11).
W godzinie rozstania albo raczej żegnając słowami: „do widzenia” – raz jeszcze przypominam wszystkim to, co ma największą w życiu wartość: Jezus Chrystus, Jego święty Kościół, Jego Ewangelia, a w Ewangelii przede wszystkim „Ojcze nasz” w duchu i w sercu Jezusa, a z Ewangelii – prawda, dobroć, dobroć łagodna i życzliwa, czynna i cierpliwa, niepokonana i zwycięska.
Dzieci moje, Bracia moi, do widzenia. W Imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. W Imię Jezusa, naszej miłości; Maryi, naszej i Jego najsłodszej Matki; świętego Józefa, mojego pierwszego i najdroższego patrona; w Imię świętego Piotra, świętego Jana Chrzciciela i świętego Marka, świętego Wawrzyńca Justyniana i świętego Piusa X. Amen.
Wenecja, 29 czerwca 1954 roku
Kardynał Angelo Giuseppe RONCALLI, Patriarcha Wenecji
Te stronice napisane przeze mnie są zatwierdzeniem mojej bezwzględnej woli na wypadek mojej nagłej śmierci.
Wenecja, 17 września 1957 roku
+ Angelo Giuseppe kardynał RONCALLI
I zachowują swą moc, jako testament duchowy, który należy dołączyć do rozporządzeń tu zebranych, z dnia 30 kwietnia 1959 roku.
Rzym, 4 grudnia 1959 roku
JAN XXIII, papież
Dobroć, z jaką odnosili się do mojej biednej osoby ci wszyscy, których napotkałem na mojej drodze, uczyniła me życie pogodnym. W obliczu śmierci wspominam wszystkich i każdego z osobna spośród tych, którzy mnie wyprzedzili w tym ostatnim przejściu, oraz tych, którzy mnie przeżyją i pójdą za mną. Niech oni się za mnie modlą. Odwdzięczę im się z czyśćca lub z nieba, gdzie, mam nadzieję, będę przyjęty, powtarzam raz jeszcze – nie dla moich zasług, lecz dzięki miłosierdziu mego Pana.
O wszystkich pamiętam i za wszystkich będę się modlił. Lecz moje dzieci z Wenecji, ostatnie, którymi Pan mnie otoczył, na wielką pociechę i radość mego życia kapłańskiego, chcę specjalnie tu wymienić, na znak podziwu, wdzięczności i szczególnej czułości. Wszystkich ściskam w duchu, wszystkich duchownych i świeckich, bez żadnej różnicy, tak jak bez różnicy ich kochałem, jako członków tej samej rodziny, przedmiot tej samej troski i miłości ojcowskiej i kapłańskiej. „Ojcze święty, zachowaj w imię Twoje tych, których mi dałeś, aby byli jedno jako i my” (J 17,11).
W godzinie rozstania albo raczej żegnając słowami: „do widzenia” – raz jeszcze przypominam wszystkim to, co ma największą w życiu wartość: Jezus Chrystus, Jego święty Kościół, Jego Ewangelia, a w Ewangelii przede wszystkim „Ojcze nasz” w duchu i w sercu Jezusa, a z Ewangelii – prawda, dobroć, dobroć łagodna i życzliwa, czynna i cierpliwa, niepokonana i zwycięska.
Dzieci moje, Bracia moi, do widzenia. W Imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. W Imię Jezusa, naszej miłości; Maryi, naszej i Jego najsłodszej Matki; świętego Józefa, mojego pierwszego i najdroższego patrona; w Imię świętego Piotra, świętego Jana Chrzciciela i świętego Marka, świętego Wawrzyńca Justyniana i świętego Piusa X. Amen.
Wenecja, 29 czerwca 1954 roku
Kardynał Angelo Giuseppe RONCALLI, Patriarcha Wenecji
Te stronice napisane przeze mnie są zatwierdzeniem mojej bezwzględnej woli na wypadek mojej nagłej śmierci.
Wenecja, 17 września 1957 roku
+ Angelo Giuseppe kardynał RONCALLI
I zachowują swą moc, jako testament duchowy, który należy dołączyć do rozporządzeń tu zebranych, z dnia 30 kwietnia 1959 roku.
Rzym, 4 grudnia 1959 roku
JAN XXIII, papież