Aktualny czas w Warszawa:

Ciekawe teksty


Poniższe teksty nie są mojego autorstwa, ale znalezione w necie. Zapisuję je tutaj bo lubię do nich wracać i czytać wielokrotnie. Jeśli ktoś jest autorem i nie życzy sobie, aby jego tekst tutaj się znajdował proszę krzyczeć a natychmiast go usunę. 
---------------------------------------------------------------------------------------------
Czwarty król

Czwarty król ,który zobaczył gwiazdę zwiastującą Jezusa i zapragnął złożyć nowo narodzonemu Królowi żydowskiemu pokłon. Wiedział, że to ma być Król Miłości. I gdy myślał o tym, jaki dar Mu przynieść, przypomniał sobie o największym swoim skarbie przechowywanym z całą pieczołowitością. To był ogromny rubin o przepięknym czerwonym kolorze. Otrzymał ten kamień od ojca przy swoim urodzeniu.

Wiedział, że do kraju żydowskiego jest daleka i trudna droga. Wybrał najlepsze wielbłądy i osły, najlepsze sługi. Polecił naładować na zwierzęta zapasy wody, jedzenia, ubrania na daleką drogę. Wziął ze sobą dużą sumę pieniędzy. Zawiesił rubin w sakiewce na szyi i pojechał.

Gwiazda wskazywała drogę. Dopóki jechał przez swój kraj, wszystko było jasne i proste. Ludzie znali go dobrze. Znali jego mądrość, jego wielkie serce. Pozdrawiali go z miłością i życzliwością. Zmieniło się potem, gdy wszedł w obce kraje. Zmieniło się nie tylko dlatego, że to był obcy świat, obcy ludzie, obcy język, ale dlatego, że napotkał na rzeczy, których nie spodziewał się spotkać.

Po jakimś czasie wjechał w kraj nawiedzony suszą. Zobaczył spalone pola, spalone lasy, uschłe drzewa, ziemię przepaloną na proch. Napotkał wsie nawiedzone klęską głodu. Ludzi wyschłych z wycieńczenia, żebrzących o garść strawy, umierających z głodu. Zaczął rozdawać to, co miał ze sobą - jedzenie, wodę. W którymś momencie zawahał się: gdy rozdam wszystko, czy potrafię dojechać do Jezusa. Ale wahał się tylko chwilę. Jakby poczuł ogień rubinu, który nosił na piersi. Przecież jeżeli Ten, do którego jadę, jest Królem Miłości, nie mogę postępować inaczej. Rozdał wszystko.

Ale to jego "wszystko" było za mało. Trzeba było rozpocząć jakąś akcję pomocy głodującemu krajowi zakrojoną na szerszą skalę. Wrócił w kraj żyzny i bogaty. Zorganizował pomoc. Jego karawana zajęła się transportem żywności i wody w kraje nawiedzone suszą. I dopiero gdy ta akcja odniosła skutek, gdy zapobiegł głodowi i śmierci, i gdy pieniądze skończyły się, zdecydował się iść w dalszą drogę. Gwiazda go prowadziła.

Zdawało mu się, że już nie będzie przeszkód, że chociaż był spóźniony, to jednak zdąży do nowo narodzonego Króla żydowskiego, aby Mu złożyć pokłon. Ale tak nie było. Po krótkim okresie spokojnego marszu napotkał wieś, nad którą wisiał na drągu czarny strzęp chorągwi. Znak, że tam panuje "czarna śmierć" - cholera. Zresztą nie było się temu co dziwić. Głodowi towarzyszy jak cień ta zaraźliwa choroba. I musiał powtórnie wybierać: wjechać w tę wieś, czy ominąć ją z daleka i zdążać jak najprędzej do kraju żydowskiego, gdzie się narodził Król. Buntowało się w nim wszystko. Był zmęczony, ogołocony z pieniędzy, żywności. Zostały mu tylko wierzchowce i wierni słudzy. Ale i oni najwyraźniej byli wycieńczeni ponad granice swoich możliwości. I znowu ta sama przyszła odpowiedź: jeżeli to jest Król Miłości, ja nie mogę przejść obojętnie wobec nędzy ludzkiej. I tak wjechał ze swoją karawaną w zagrożoną wieś.

To, co zobaczył, przekraczało jego najgorsze wyobrażenia. Przy drodze i na drodze leżały sczerniałe trupy ludzkie. Smród rozkładających się ciał wisiał w powietrzu. Konie płoszyły się, wielbłądy stulały uszy. Przerażeni słudzy patrzyli na ten straszny widok. Wieś wyglądała jak wymarła. Zdawało się, że nikt nie pozostał przy życiu. Zawahał się: może ktoś jednak jeszcze żyje w tych domach. Podniósł rękę do góry.

 - Zatrzymać się - rozkazał.

Karawana stanęła. Zawołał po raz drugi:

- Uciszcie się.

Nadsłuchiwali.

I nagle w pierwszym, tuż obok drogi stojącym domu, posłyszeli jakieś słabe wołanie, ale w tej ciszy umarłej wsi dostatecznie wyraźne. I wtedy się zdecydował. Zaczął schodzić z wielbłąda. Słudzy patrzyli z zapartym tchem jak dotknął stopą skażonej ziemi. Odwrócił się do nich i powiedział:

- Kto chce, niech odjedzie. Macie wolną rękę. Kto chce, niech mi towarzyszy. Ja tutaj zostanę, ażeby pomóc tym ludziom, którzy jeszcze żyją.

Wszedł do pierwszej chaty. I pozostał, aby pomagać ciężko chorym ludziom.

Towarzyszyło mu kilku sług. Od rana do wieczora szedł od domu do domu, przynosił jedzenie, podawał wodę, wynosił spod chorych brudne prześcieradła. Opiekował się, leczył jak tylko umiał. Gdy mu pozostawała chwila czasu, kopał doły i chował zmarłych. Tak płynął dzień za dniem, tydzień za tygodniem na tej ciężkiej pracy.

Aż któregoś dnia poczuł, że słabnie, że go gorączka ogarnia. Zaczęły mu latać przed oczami czerwone płaty. Zrozumiał, że się zaraził. Ale do końca, ile mu tylko sił jeszcze starczyło, chodził i pomagał ludziom, aż w którymś momencie stracił przytomność i upadł. Nie wiedział, kiedy jakieś litościwe ręce zaciągnęły go na barłóg, nie wiedział, kto mu podawał wodę i jedzenie, kto się nim opiekował w czasie, gdy leżał w wysokiej gorączce.

Nie zdawał sobie sprawy, jak długo Chorował. Gdy się obudził, jedno zrozumiał, że żyje, że przetrzymał, nie umarł. Ale był bardzo słaby. W pierwszych dniach nie mógł jeszcze wstawać. Potem zaczął powoli chodzić po izbie, potem wreszcie po podwórku. Nie było przy nim nikogo ze sług. Może odjechali, może poumierali. Patrzył na budzącą się do życia wieś.

Ludzie nie rozpoznawali w nim króla. Ani nawet wybawcy. Wtedy, kiedy ratował ich wraz ze swoimi sługami, oni leżeli nieprzytomni, nieświadomi tego, co się wokół nich dzieje. Teraz widzieli w nim przybysza - nędzarza, któremu trzeba pomagać. Ale to dla niego nie było ważne. Nie było nawet ważne i to, że traktowali go jak żebraka, jak włóczęgę. Faktycznie nie przypominał w niczym ani króla, ani człowieka zamożnego. Odzienie było w strzępach, on sam zmęczony, wycieńczony.

Namyślał się, co robić - wracać do swojego kraju czy iść, aby spotkać Jezusa, Króla żydowskiego. Czy jest sens iść dalej, za gwiazdą. Już tyle lat minęło, gdy ją ujrzał po raz pierwszy. Jego czarna broda stała się srebrzysta, jego mięśnie zwiotczały, skóra się pomarszczyła. Ale gwiazda wciąż świeciła. Zdecydował się iść dalej. Miał przecież jeszcze zawieszony na szyi najdroższy skarb - najwspanialszy rubin, który chciał Jezusowi złożyć w ofierze.

I poszedł. Nie miał pieniędzy, wobec tego najmował się do roboty, aby zapracować na pożywienie i na nocleg. Szedł od wsi do wsi, od miasta do miasta. Powoli, bo i słaby był, powoli, bo i trzeba było pracować.

Aż razu pewnego wszedł w wielkie miasto - znowu obce mu, z obcym językiem, z obcymi zwyczajami - chciał je przejść jak najprędzej. Nie lulibił hałasu, krzątaniny. Ale patrzył ciekawie na wszystko, co się wokół działo. Doszedł do wielkiego placu na rynku, gdzie odbywał się targ. Sprzedawano i kupowano bydło - kozy, owce, konie, wielbłądy. Szedł dalej i napotkał targ, gdzie sprzedawano ludzi. W jego państwie takich zwyczajów nie było. Patrzył zdziwiony i przerażony. I naraz wśród niewolników przeznaczonych na sprzedaż zobaczył gromadę ludzi podobnych do jego poddanych. Podszedł bliżej. Tak, nie mylił się. Dosłyszał, że mówią jego językiem. To byli jego rodacy. Teraz stali na podwyższeniu, spętani powrozami jak zwierzęta. Przyglądał się im. Duża grupa: mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy. Domyślił się, że jakiś nieprzyjaciel napadł na jego kraj, porwał ludzi, a teraz jak bydło sprzedaje na targu. Ból ścisnął mu serce. Chciał im pomóc, ale nie miał jak. Przecież nie miał pieniędzy, aby ich wykupić i uwolnić.

I wtedy przypomniał sobie o skarbie, który nosił na szyi. O rubinie, symbolu miłości, który miał zanieść Jezusowi. Jeszcze się zawahał: przecież to nie mój, to Już jest Jego. Ja Mu go już podarowałem. Ale równocześnie pojawiła się odpowiedź: a co On by zrobił, gdyby ujrzał tych biednych ludzi? Bez wahania podszedł do handlarza i powiedział:

- Chcę kupić od ciebie tych ludzi.

Handlarz popatrzył się z pogardą na niego i odrzekł:

- Tyle pieniędzy, ile ja za nich muszę otrzymać, ty nawet nigdy w życiu nie widziałeś.

Wtedy król sięgnął po swój skarb. Wyciągnął z zanadrza sakiewkę. Pokazał handlarzowi rubin. Handlarz najwidoczniej znał się na drogich kamieniach, bo oczy zabłysły mu chciwością i spytał:

- Ile chcesz za ten kamień? On odpowiedział:

- Chcę tych ludzi.

- Weź sobie wszystkich - usłyszał.

Wtedy dał mu rubin Jezusa. Potem podszedł do swoich ludzi i powiedział im w swoim i w ich języku:

- Jesteście wolni, wracajcie do domu.

W pierwszej chwili wierzyć nie chcieli, popatrzyli na handlarza. Ten skinął głową. Gdy oni płacząc, śmiejąc się rzucali się sobie na szyję, król nie spostrzeżony przez nich odszedł. Nie wiedzieli, że to jest ich król. Zresztą nie poznaliby w tym żebraku swojego władcy.

Gdy wyszedł z miasta i powoli uspokajał się po tym wszystkim, co przeżył, zadał sobie pytanie: "Co teraz? Co teraz robić? Po co iść do Jerozolimy? Po co iść do stolicy państwa żydowskiego? Nie mam co przynieść temu nowemu Królowi żydowskiemu. Nowo narodzony Król żydowski jest już z pewnością dorosłym człowiekiem. Już tyle lat upłynęło od chwili, kiedy wyszedłem ze swojego państwa w tę daleką drogę. Po co iść? Co Mu powiem? Co Mu ofiaruję? Ale po co wracać do domu? W kraju z pewnością inny król rządzi".

Wieczorem odszukał swoją gwiazdę. Gwiazda świeciła. Zdecydował się iść dalej. Powiedział sobie: "Zobaczę, jak On rządzi, ten Król Miłości. Czy w Jego państwie naprawdę panuje Miłość? Jak On realizuje Miłość na co dzień? 

W ustawodawstwie, w prawie, w zwyczajach, które wprowadził?" I poszedł. Poszedł zobaczyć królestwo Miłości.

I znowu szedł tak jak przedtem od miasta do miasta, od wsi do wsi zarabiając na jedzenie i na nocleg pracą. Aż wreszcie doszedł do Jerozolimy. Zobaczył najpierw z daleka piękną, bielejącą murami świątynię na górze postawioną, potem mury Jerozolimy, którymi była stolica, opasana. Ale on widział piękniejsze i większe miasta niż to. Był ciekawy tego życia, które w nim się toczy, tych zwyczajów, które w nim panują. A może ten Król Miłości, tak jak nieraz inni ludzie, stał się zwyczajnym człowiekiem? Może zapomniał o Miłości? Może się zajmuje bogaceniem się? Może rządzi przemocą, silą?

Spostrzegł, że jego gwiazda gasła szybko. Zaniepokoił się. Nie wiedział, co to znaczy. Wszedł w miasto gwarne, burzliwe, żywiołowe. Zmęczony usiadł na progu jakiegoś domostwa. Był szczęśliwy, że wreszcie doszedł do celu swojej podróży.

Patrzył ciekawie na domy, kramy, przesuwające się przed jego oczami, aż naraz posłyszał z daleka jakiś hałas - drogą szedł orszak, pobłyskiwały hełmy i zbroje. Orszak się zbliżał coraz bardziej. Król wciąż nie wiedział, czy to jakaś procesja, czy pochód triumfalny. Aż nagle spostrzegł nad tłumem sterczące trzy belki. W pierwszej chwili nie chciał uwierzyć własnym oczom. Zadał sobie pytanie: "I tutaj istnieje kara śmierci i to najokrutniejsza kara śmierci przez ukrzyżowanie? W krainie rządzonej przez Króla Miłości?" Pochód przeciągał obok niego. Pomiędzy tłumem żołnierzy, gapiów szli dwaj pierwsi skazańcy. Potem nastąpiła przerwa. Po chwili pojawił się żołnierz trzymający w rękach tablicę, na której było napisane imię i wina, za którą trzeci skazaniec będzie ukarany śmiercią krzyżową. Powoli sylabizował tekst napisu: "Jezus Nazareński Król Żydowski" i gdy odczytywał to ogłoszenie, napisane w kilku językach, nagle odkrył z całym przerażeniem, że człowiek, którego tablica zapowiada, to jest Ten, do którego on wędrował przez tyle lat, że to On idzie teraz skazany na śmierć. Wciąż jeszcze nie rozumiał, wciąż był tak przerażony, że pojąć nawet nie mógł do końca sensu tego, co przeczytał. Wtedy pojawił się Jezus Nazareński, Król Żydowski. Z koroną cierniową na głowie, szedł zataczając się, wyczerpany, uginający się pod drzewem krzyża.

Gdy tak wpatrywał się wciąż jeszcze osłupiały w tę postać pochyloną pod krzyżem, spostrzegł nagle, że Jezus podchodzi do niego. I wtedy król zobaczył dokładnie Jego twarz zlaną potem i krwią. Zapatrzył się na krople krwi drżące na cierniach korony, bo przypomniały mu tamten jego rubin, który tak długo niósł do Jezusa. Dopiero po jakiejś chwili opamiętał się i zauważył, że Jezus na niego skierował swój wzrok. Król spotkał się z Jego spojrzeniem. Takich oczu jeszcze nigdy nie widział. To było pierwsze wrażenie. Ale następne było równie zaskakujące: w oczach Jezusa nie było nienawiści. Uderzyło go to tym bardziej, że przed chwilą przesunęły się przed nim straszne twarze pierwszych dwóch skazańców. I z kolei odkrył rzecz, która go przyprawiła o zdumienie: Jezus mu współczuje. Coś niepojętego: ten Człowiek skazany na śmierć, tak strasznie poraniony, zachowuje się tak, jakby nieważne było Jego własne cierpienie, ale jakby jedynie ważnym był on - stary król. Z najwyższym
 wzruszeniem wyczytał z oczu Jezusa, że On wie o wszystkim, o całej długiej drodze, jaką odbył do Niego, o tym, co przeszedł w tych długich latach wędrówki. Że to przyjmuje jako największy dar. Dar ważniejszy niż tysiące najpiękniejszych rubinów świata.

To wszystko trwało tylko moment, ale przepełniła go taka radość z tego spotkania z Jezusem, że serce mu pękło ze szczęścia.

ks. M. Maliński /z netu/


Trzy dni w czyśćcu.


Pewien pobożny chrześcijanin był chory i prosił Boga, żeby mu odjął cierpienia. Potem miał piękny sen. Anioł ukazał mu się we śnie i rzekł mu: "Nie długo już będziesz żył. Wybierz sobie, albo 3 lata cierpienia na ziemi, albo trzy dni mąk w czyśćcu". Chory wybrał sobie trzy dni mąk w czyśćcu. Gdy już umarł ów pobożny człowiek, dostał się do czyśćca; tam ukazał mu się znowu ów Anioł i pocieszał go. Wtenczas rzekła owa cierpiąca dusza do Anioła: "Mówiłeś mi, że będę tutaj tylko 3 dni, a ja cierpię tu już co najmniej 3 lata". Anioł odpowiedział: "Co mówisz; jesteś dopiero kilka minut. Ciało twoje na świecie nawet jeszcze nie ostygło". - Zaprawdę, mąk czyśćcowych nie można nawet porównać z cierpieniami na ziemi. Dlatego lepiej jest odpokutować grzechy tu na ziemi. Słusznie modli się św. Augustyn do Boga: "Panie, tu piecz, tu siecz, tu pal, bylebyś na wieki zachował".




Żebrak



Przed kościołem codziennie od kilku lat siedział żebrak, jak tylko uzbierał odpowiednia kwotę natychmiast kupował sobie puszkę piwa.
Pewnego dnia parafianka zauważyła, ze wszedł do pustego kościoła, pomyślała: "pewnie chce ukraść pieniądze z puszek składane na ofiarę. Weszła wiec również do kościoła i zobaczyła żebraka siedzącego w ławce, coś tam szepczącego pod nosem, zapytała; czy się modlisz? Odpowiedział jej: "e tam, zapomniałem już wszystkie modlitwy, mowie tylko; "Nazywam się John, Jezu proszę, nie zapomnij o mnie!"

Kilka dni później kobieta zauważyła, ze nie ma żebraka pod kościołem, zaczęła wypytywać w okolicy i dowiedziała się, ze napił się jakiegoś wynalazku i karetka zabrała go do publicznego szpitala. Pojechała wiec i zapytała doktora, doktor powiedział, ze jest w agonii i do rana już nie dożyje. Rano wróciła do szpitala i zobaczyła Johna, który jak na niego doskonale wyglądał i siedział uśmiechnięty na swoim łózko. Powiedziała mu, ze była wczoraj i lekarz powiedział jej, ze umrze. John powiedział: nie uwierzy pani, w nocy stal tu Jezus i widziałem i słyszałem Go tak jak panią, powiedział: "Nazywam się Jezus, John proszę nie zapomnij o Mnie!"
---------------------------------------------------------------------------------



Kochana Mamo!
Nie ośmieliłbym się o tym napisać do nikogo innego jak tylko do Ciebie, ponieważ nikt inny nie uwierzyłby w to, co zamierzam opisać. Być może i Tobie trudno będzie w to uwierzyć, ale ja muszę o tym komuś powiedzieć.
Przede wszystkim piszę do Ciebie z łóżka szpitalnego. Nie martw się! Zostałem ranny, ale już czuję się dobrze. Lekarze mówią, że wrócę do zdrowia w ciągu miesiąca. Ale nie o tym chciałem Ci opowiedzieć.
Pamiętasz, jak rok temu wstępowałem do armii? Pamiętasz, jak opuszczałem dom i mnie przestrzegałaś, żebym każdego dnia modlił się do św. Michała Archanioła? Wcale nie musiałaś mi o tym przypominać. Odkąd tylko sięgam pamięcią, zawsze mi powtarzałaś, żebym się modlił do tego Archanioła. Nawet dałaś mi imię na jego cześć. No cóż, mogę Cię zapewnić, że zawsze o tym pamiętałem.
Kiedy trafiłem do Korei, modliłem się nawet jeszcze więcej. Czy pamiętasz tę modlitwę, której mnie nauczyłaś?: Św. Michale Archaniele, który w brzasku swego istnienia wybrałeś Boga… Resztę sama znasz. Zawsze ją odmawiałem. Czasami nawet, gdy maszerowaliśmy albo zatrzymywaliśmy się na odpoczynek, uczyłem jej moich towarzyszy broni.
Pewnego razu wysłano nas na zwiad w poszukiwaniu komunistów. Było bardzo zimno. Z ust wychodziły nam kłęby pary, jakbyśmy palili cygara. Myślałem, że znam wszystkich chłopaków z patrolu. A tymczasem, nagle obok mnie pojawił się jakiś żołnierz, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Był większy od wszystkichmarines, których kiedykolwiek spotkałem. (…) Czułem się bezpiecznie, mając go u swojego boku. W każdym razie maszerowaliśmy razem obok siebie, a reszta patrolu się rozproszyła. Zagadnąłem go:
– Zimno dzisiaj, nieprawdaż? – I zacząłem się śmiać. Czyż nie jest absurdalne mówienie o pogodzie, kiedy w każdej chwili można być trafionym?
Mój kolega wydawał się rozumieć, co mam na myśli. Słyszałem jak się śmiał, ale nie tak głośno jak ja. Spojrzałem na niego i powiedziałem:
– Nigdy Cię wcześniej nie widziałem. Myślałem, że znam wszystkich z naszego oddziału.
– Właśnie dopiero co dołączyłem – odrzekł. – Jestem Michał.
– Coś takiego?! – zdziwiłem się. – To tak jak ja.
– Wiem – odparł i zaczął się modlić: – Św. Michale Archaniele, który w brzasku swego istnienia wybrałeś Boga…
Byłem tak zaskoczony, że przez chwilę milczałem. Zastanawiałem się, skąd znał moje imię i modlitwę, której mnie nauczyłaś? Potem jednak uśmiechnąłem się sam do siebie. Pomyślałem sobie, że przecież każdy chłopak w oddziale mnie znał. Czyż nie recytowałem jej każdemu, kto tylko chciał jej słuchać? Dlaczego teraz nie mieliby jej kojarzyć ze mną?
Przez moment szliśmy nic nie mówiąc, po czym Michał przerwał milczenie:
– Za chwilę będziemy mieli kłopoty.
Z jego twarzy zniknął uśmiech. Pomyślałem sobie, że to żadna rewelacja, przecież wiadomo było, że wszędzie są komuniści i że w każdej chwili mogliśmy się na nich natknąć. Śnieg zaczął sypać mocniej, tworząc wkoło wielkie zaspy. W chwilę później cała okolica pokryła się grubą warstwą białego puchu. Zrobiło się ciemniej i pojawiła się mgła. Maszerowałem dalej, ale już nie widziałem mego towarzysza broni.
– Michał! – nagle zawołałem przestraszony i poczułem jego mocną dłoń na plecach.
– Wkrótce się przejaśni – zapewnił mnie donośnym głosem.
Jego przewidywania się sprawdziły. Niebawem, w ciągu kilku minut śnieg przestał sypać i wyszło słońce. Rozejrzałem się dookoła. Mało serce mi nie zamarło! Przed nami stało siedmiu komunistów w swoich śmiesznych kufajkach, spodniach i czapkach. Ale wcale nie było mi do śmiechu. Stali z karabinami wycelowanymi prosto w nas!
– Michał, padnij! – krzyknąłem i sam osunąłem się na ziemię. Słyszałem jak komuniści bez przerwy strzelali. Słyszałem jak świstały kule. A Michał wciąż stał! Mamo, ci faceci nie mogli spudłować. Spodziewałem się, że ciało Michała podziurawią dosłownie jak sito. Ale on wciąż stał i nawet się nie bronił. Nie strzelał. Był sparaliżowany strachem. To się czasami zdarza, nawet najdzielniejszym żołnierzom. Był jak ptak zahipnotyzowany przez węża. W końcu sam podniosłem się z ziemi i doskoczyłem do niego, by go powalić. Wtedy poczułem ciepło w piersi. Zawsze chciałem wiedzieć, jak to jest, gdy się zostanie trafionym. Teraz już to wiem. Poczułem jeszcze silne ramiona, które mnie objęły i delikatnie położyły na ziemi. Otwarłem oczy, by jeszcze raz spojrzeć na świat. Byłem umierający.
Być może promienie słoneczne mnie oślepiły, albo po prostu byłem w szoku, ale wydaje mi się, że widziałem Michała wciąż stojącego, a jego twarz jaśniała niewypowiedzianym pięknem.
Jak już mówiłem, być może to światło słoneczne odbijające się w moich oczach sprawiło, że widziałem Michała, jak się zmieniał. Stawał się coraz większy. Jego ramiona jakby się rozrastały. Przypominał anioła. W dodatku w ręku trzymał miecz. Miecz, który rozbłysnął milionem świateł.
Cóż, to wszystko, co zapamiętałem, zanim zemdlałem. Później podbiegli do mnie kompani. Nie mam pojęcia, jak długo byłem nieprzytomny. Teraz i wtedy nie czułem gorączki ani bólu. Pamiętam, jak opowiadałem im o wrogu, który znajdował się tuż przed nimi. W końcu zapytałem ich:
– Gdzie jest Michał? – Widziałem jak się dziwili. – Kto? – spytał któryś z moich kumpli.
– Michał, taki wielki żołnierz, który szedł obok mnie, zanim nas spotkała ta zamieć– powiedziałem.
– Chłopcze – odparł sierżant. – Nikt nie szedł obok ciebie. Obserwowałem cię. Za bardzo się od nas oddaliłeś. Właśnie miałem cię zawołać, gdy zniknąłeś mi we mgle.
Spojrzał na mnie. Widać było, że coś go trapi. Po chwili łagodnie zapytał:
– Jak tego dokonałeś chłopcze?
– Czego?! – spytałem trochę zły i zacząłem od nowa dociekać, gdzie jest Michał.
– Synu – przerwał delikatnie sierżant. – Znam wszystkich żołnierzy ze swojego oddziału. Ty jesteś jedynym Michałem w naszej grupie. Nie ma w niej żadnego innego Michała.
Przerwał na moment i po chwili ponownie spytał:
– Jak tego dokonałeś synu? Słyszeliśmy strzały. To nie były strzały wystrzelone z twojego karabinu. Kul nie znaleźliśmy także w ciałach siedmiu zabitych tam na wzgórzu.
Nie odezwałem się na te słowa. Bo co miałem powiedzieć? Mogłem tylko patrzeć na nich zdziwiony, tak samo jak oni patrzyli na mnie.
Sierżant ponownie przemówił:
– Chłopcze – powiedział delikatnie – każdy z tych siedmiu komunistów zginął od uderzenia mieczem.
To wszystko, Mamo. Jak już wspominałem, być może promienie słoneczne mnie oślepiły i to wszystko mi się zdawało, a być może zimno to sprawiło. Sam nie wiem, ale musiałem o tym komuś powiedzieć.

Całuję Cię,
Twój kochający syn Michał.


Jak Pan Jezus małego Józia wziął do nieba




Było to we wrześniu 1931 roku w Sokolnikach blisko Lwowa.
Poczciwa kobiecina M. marchocka warzyła właśnie wieczerzę przy kuchni, żeby swoje kochane pisklęta, które po ciężkiej pracy w polu wrócą za chwilę do chaty, nakarmić i posilić przed nocą.
Najmłodszy z dzieci, Józio, wbiegł pierwszy do domu, a pochwaliwszy Pana Boga, stanął przed swą matką i rzekł:
- Mamusiu, ja nie będę dziś jadł wieczerzy!
- Dlaczego, syneczku? Taką dobrą kaszę gotuję, dlaczego miałbyś nie zjeść. Idź, siadaj przy stole, podam ci zaraz.
- Mamusiu, głowa mnie strasznie boli, pali mnie, położę się do łóżka, to może przestanie!
Zaniepokojona niewiasta spojrzała na synka, wzięła go za głowę:
- Boże, Boże! Strasznie rozpalona głowinka twoja, synciu. Ty gorączkę masz. Gdzie byłeś? Co ci się stało?
- Byłem przy tatusiu na zagonie, snopki wiązałem, a tu nagle w oczach mi zaćmiło, że na chwilę nic nie widziałem. Rzuciłem wszystko, siadłem sobie trochę, a potem powolutku szedłem do domu.
- To legnij sobie na łóżko, Józiu, i śpij. Może przeminie gorączka, to sobie zjesz w nocy. Kaszę ci zostawię na stole.
Józio klęknął przy łóżku i zmówił paciorek wieczorny jak zwykle, bo był bardzo dobrym chłopcem i nigdy nie udawał się na spoczynek, nie pomodliwszy się wcześniej. Po chwili spał już mocno. A gdy gospodarz z resztą dzieci przyszli do domu, Marchocka prosiła ich, żeby nie robili hałasu, aby chorego Józia nie zbudzić ze snu. W tej samej izbie na ławie położyła się    Hanka, starsza siostra Józia. Gdy świtać zaczęło rano, Hanka wstała, zbliżyła się do śpiącego chłopczyny i zbudziła go mówiąc:
- Wstawaj, Józek. Już słonko zagląda przez okienko i ptaszki świergotają, dzień się robi. Wstawaj!
 Chłopczyk szeroko otworzył oczy i rzekł:
- Czyś ty widziała? Czyś słyszała, co Pan Jezus do mnie mówił? Widziałaś Matkę Boską, Aniołów?...
- Ech, co ty pleciesz Józek, bredzisz w gorączce i tyle. Gdzieżby to Pan Jezus tu przychodził, albo Najświętsza Panienka, albo Aniołowie.(...)
- Ależ Hanusiu, wszyscy oni tu byli! Naprawdę, że byli, a ja dziś do nieba do nich pójdę!
- Nie bredziłbyś Józek! Ot śniło ci się, a ty wierzysz. Wstań i jedz. Mleka ci zagotuję i zdrów będziesz!
- Hanusiu, a czy ty byś nie chciała ze mną do nieba iść dzisiaj? Ja poproszę Pana Jezusa, jak przyjdzie po mnie, to może byśmy razem tam poszli. Co? Chcesz?
Dziewczynka zaczęła płakać i wołać:
- Mamusiu, pójdź i zobacz, co się dzieje? Józek bredz. Powiada, że tu Pan Jezus był, Mateńka Boża i Anioły! A gdzieżby tak mogło być, jak on mówi!
Przyszła matka, a widząc spalone wargi dziecka, mówi:
- Józieczku, tyś słaby. Do doktora pojedziemy, może coś poradzi! Napij się trochę ziółek, zgotuję ci to. Może febra trochę zelży.
- Mamusiu, tu był Pan Jezus w nocy i Matka Boska i Anioły były! O, widzicie stąd przyszli! Nie przez drzwi, nie przez okienko, tylko stąd z góry. Powała znikła gdziesik i niebo przyszło, i jasność wielka, i wtedy zeszedł Jezus i Mateńka Boża i Anioły, i tu przy mnie stali wszyscy. A Pan Jezus był śliczniejszy niż ten w kościele we Lwowie, calutki w jasności był i to mi powiedział:
- Józiu , ty jutro do nieba pójdziesz do Mnie. Chcesz?
Ja bym zaraz chciał iść, ale Pan Jezus powiedział:
- Nie teraz, ale jutro przyjmiesz Komunię Świętą i ze Mną do Nieba pójdziesz!
Marchocka, płacząc , przerwała dziecku to wyznanie, wołając na męża:
- Ojciec , chodź no! Józieczek słabeńki bardzo. Zaprzęgaj konie szybko, zawieziemy dziecko do szpitala, do Lwowa, tam doktorzy coś pomogą. Od wczoraj mały nic nie chce jeść. Boże ratuj!
Przyszedł ojciec , pocałował synka, zapłakał i poszedł zaprzęgać konie. A Józio zaczął dalej ciągnąć swoje opowiadanie:
- Mamusiu, nie do szpitala, tylko do kościoła mnie zawieźcie, bo ja się chcę wyspowiadać i Komunię Świętą przyjąć, a potem z Panem Jezusem pójdziemy do Nieba!
- Ależ Józiu, ty jeszcze nie byłeś nigdy u spowiedzi, jak się wyspowiadasz? Ksiądz Katecheta mówił, że dość dla ciebie na drugi rok do spowiedzi pójść. Ty taki maleńki jeszcze, ty nie rozumiesz co to spowiedź!
- Rozumiem i wiem, jak się spowiadać, bo mnie Pan Jezus wszystkiego nauczył dziś w nocy, co mam księdzu powiedzieć na spowiedzi. Tak, tak, nauczył mnie Pan Jezusek, to muszę wiedzieć, a potem będę żałować, żem przykrość zrobił Bozi i Bozia przebaczy, a ksiądz mi poda Komunię Świętą, a Pan Jezus do serca przyjdzie i do Nieba razem pójdziemy!
Gospodarz zaprzągł konie, dziecko ubrano odświętnie, posadzono na wozie koło matki, ojciec konie zaciął i jechali do kościoła do Lwowa. Józio, przytulony do matki, parę razy pytał:
- Czy już blisko Lwów i kościółek?
Wreszcie stanęli przed parafią św. Marii Magdaleny. Józio sam zeskoczył z wozu i szedł na przód do świątyni Pańskiej. U progu prosił matkę, żeby i ona razem z nim poszła do spowiedzi i Chrystusa Pana przyjęła, bo się z tego Pan Jezus ucieszy. Właśnie Msza św. się kończyła, po której Marchocka zaprowadziła synka do zakrystii, proszą księdza o spowiedź dla siebie i dla Józia, który chce iść dzisiaj do Nieba.
Wyspowiadawszy oboje, kapłan udzielił im Komunii Świętej, a po dziękczynieniu wzruszony całym zdarzeniem, chciał im służyć śniadaniem. Lecz chłopczyna jeść nie mógł. Był uradowany, uśmiechnięty i powtarzał w uniesieniu wesela słowa:
- Mamusiu, już przyjąłem Pana Jezusa, więc pójdę z Nim na pewno do Nieba, bo mi to sam obiecał, a Pan Jezus nie kłamie nigdy!
Marchocki czekał z końmi przed kościołem, usadowił żonę i synka na wozie, a potem ruszył drogą do szpitala św. Zofii, żeby lekarze zbadali chorego Józia. Chłopczyk , przytulony do matki, szeptał cicho:
- Mamusiu, czy my już do Nieba jedziemy?
Spłakana matka odpowiadała zawsze.
- Uspokój się, Józieczku, pan doktor da ci lekarstwo i zdrów będziesz, śpij teraz cichutko.
Niebawem doktor szpitalny zbadał chorobę dziecka, groził zapaleniem mózgu, radził zostawić chłopczyka w szpitalu, bo jest niebezpieczeństwo życia.
Józio ze swej strony błagał rodziców, by go nie zostawiali w szpitalu, bo przecież on wie, że umrze dzisiaj:
- Dzisiaj pójdę do Nieba! Weźcie mnie do domu lepiej, bądź przy mnie, mamusiu! - prosił.
Więc opuścili szpital, czyniąc zadość prośbie słabego dziecka. Matka owinęła go chustką swoją, posadziła przy sobie na kolanach. Konie ruszyły. Wsparty główką o pierś swej matki szeptał Józio co chwilę:
Oj jedziemy, jedziemy do Nieba!Już teraz na pewno do Nieba! Pan Jezus to powiedział, że dziś z Nim będę w Niebie...
W końcu chłopiec zamilkł. Główka przestała go boleć - usnął, by się przebudzić w gronie Aniołów w upragnionym Niebie. Umarł w połowie drogi do Sokolnik.






Zdarzenie prawdziwe, spisane przez M.J. Lewakowską na podstawie opowiadania matki śp. Józia. Tekst ukazał się w Posłańcu  Serca Jezusowego w lutym 1933r.  Język został uwspółcześniony.







Modlitwa Matki

KS. RYSZARD KOPER

Ania ze wzruszeniem spogląda na niewielki obraz Matki Bożej Częstochowskiej zawieszony na ścianie jej nowojorskiego mieszkania. Przywołuje on wiele różnych wspomnień, wśród których jest to najważniejsze - pożegnanie z mamą sprzed kilkunastu lat. Wybierała się wtedy w daleką podróż do Stanów Zjednoczonych. Było to bardzo trudne rozstanie. Ania zdawała sobie sprawę, że nie będzie jej łatwo bez najbliższych, a szczególnie bez mamy, którą darzyła szczególną miłością. Mama, pomagając jej w pakowaniu, chciała włożyć jak najwięcej potrzebnych rzeczy. A na koniec, gdy walizki były już zamknięte, zdjęła ze ściany mały obraz Matki Bożej Częstochowskiej i wręczyła córce mówiąc: " Weź ten obrazek ze sobą. Wiele razy modliłam się za was przed obliczem Pani Jasnogórskiej. Niech ten obrazek przypomina ci moją bezgraniczną miłość. Bądź pewna, że codziennie będzie ci towarzyszyć moja modlitwa. Powierzam cię Matce Bożej i wiem, że Ona cię nie opuści. Ona będzie ci wskazywać swojego Syna Jezusa. Ty także pamiętaj o Niej". 
Przez długie godziny lotu Ania myślała o pożegnaniu z domem, z mamą. Rozmyślania przerwała zapowiedź lądowania. A później wszystko zaczęło się toczyć w innym rytmie. Kontrola na lotnisku. Spotkanie z siostrą. Radość powitania. Pierwsze ekscytujące dni pobytu w tak ogromnym mieście. 
Wkrótce zaczęła pracować. W szarości dnia często wracała myślami w rodzinne strony. Po pewnym czasie spotkała człowieka, z którym związała się uczuciowo. Związek ten nie trwał długo. Nieuleczalna choroba Marka, a później jego śmierć wpędziły Anię w stany lękowe i depresyjne. Czuła się samotna i zagubiona, mimo że miała wokół siebie życzliwych ludzi. Sięgnęła po alkohol. Przynosiło to chwilową ulgę. Ale po otrzeźwieniu depresja wracała ze wzmożoną siłą. Zaniedbywała się w pracy. Zerwała więzi z najbliższymi. Uważała, że są oni wrogo do niej nastawieni. Mama nie wiedziała dokładnie, co się dzieje z jej córką, ale zapewne matczyne serce przeczuwało, że jej dziecko przeżywa trudne dni. Ania zapominała także o Kościele i - jak sama mówi - "chciała się tylko upić, zapomnieć o wszystkim i umrzeć". Alkoholizm coraz bardziej odsuwał ją od ludzi. Aż przyszła pamiętna Wigilia. Nie skorzystała wtedy z żadnego zaproszenia do stołu wigilijnego. Upiła się i została we własnym mieszkaniu. To było okropne. Sama w pustym domu w wigilijną noc. Nagle jej ciało i duszę przeszył niespotykany dotąd ogromny ból. W pijackim zamroczeniu spojrzała na obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Później wspomina, że to było olśnienie, to był cud. W tym momencie zrozumiała swoją nędzę. Po raz pierwszy chciała żyć, chciała zmienić swoje życie i poddać się kuracji. 
Rodzina i przyjaciele pomogli jej powrócić do normalnego życia. Z uśmiechem zadowolenia Ania mówi, że już od piętnastu miesięcy nie miała w ustach kropli alkoholu. Jest szczęśliwa. Ma wielu przyjaciół i w pracy układa się wszystko dobrze. Wierzy, że ten zwrot rozpoczął się w wigilijny wieczór od spojrzenia na obraz Matki Bożej, który kiedyś otrzymała od swojej mamy. Wierzy, że to wytrwała modlitwa matki i wstawiennictwo Maryi dokonały cudu w jej życiu. Na nowo odnalazła Chrystusa. Inaczej teraz przeżywa Mszę św. Jest to dla niej bardzo ważny moment osobistego spotkania z Bogiem. Ofiarnie pomaga tym, którzy, tak jak ona kiedyś, są zagubieni. Na twarzy widać uśmiech szczęścia, gdy mówi o swoim zwycięstwie. Ostatnio w czasie rozmowy telefonicznej z mamą usłyszała: "Aniu, jestem z ciebie dumna". Te słowa brzmią dla niej jak przepiękna muzyka. 
"Przyszłam do księdza porozmawiać, bo czuję taką wewnętrzną radość, szczęście, że narodziłam się do nowego życia... Pomoc i modlitwa bliskich, a szczególnie mamy, pomogły mi wyrwać się z nałogu i wrócić do Boga" - dodaje na zakończenie. Przed wyjściem Ania zostawia w kancelarii parafialnej specjalną kopertę na Dzień Matki z intencją modlitwy za swoją mamę. 
W tym roku Dzień Matki był obchodzony w Stanach Zjednoczonych 12 maja. Prawie we wszystkich amerykańskich kościołach odprawiane są w tym czasie nowenny w intencji matek żyjących tu, na ziemi, jak i tych żyjących w wieczności. Przez dziewięć kolejnych dni sprawowane są w ich intencji Msze św. Oprócz modlitwy nie brakuje dziecięcych wierszy, piosenek i serdeczności okazywanej mamom w czasie liturgii mszalnej. W wielu kościołach na zakończenie Mszy św. dzieci podchodzą do ołtarza, gdzie otrzymują od kapłana kwiaty, które wręczają swoim mamom. Mamy z miłością tulą swoje pociechy, a wzruszenie udziela się wszystkim obecnym w świątyni. 
Jednak w emigracyjnej rzeczywistości nie wszyscy w tym dniu mogą odwiedzić swoje mamy, ucałować, złożyć życzenia, wręczyć kwiaty. Ogromne odległości, prawa emigracyjne stoją na przeszkodzie tych spotkań. Zostaje wtedy telefon. Niektóre firmy telefoniczne w Stanach Zjednoczonych obniżają w tym dniu opłaty za rozmowy z Polską o połowę. (Nie wiem, czy polska Telekomunikacja ma także takie wyczucie ważności tego dnia). Najwięcej jednak serdeczności, wdzięczności i miłości płynie niewidzialnymi kanałami, które przybierają formę modlitewnej pamięci. Tak wiele zawdzięczamy naszym matkom. One, darząc nas bezgraniczną miłością, zdają sobie sprawę, że ich dzieci stają wobec wyzwań przekraczających matczyne możliwości, dlatego kierują uwagę swoich dzieci na inną Matkę, Maryję, która prowadzi do swojego Syna Jezusa, otwierającego dla nas bramę do pełni życia. A w tej pełni nawet śmierć nie jest w stanie oddzielić nas od miłości matczynej i jej modlitewnego wstawiennictwa za nami przed Bogiem
/http://www.niedziela.pl/artykul/69056/nd/Modlitwa-Matki/

***
 Na łamach magazynu „Reader’s Digest” ukazał się piękny artykuł o miłości.. Jest to historia kalekiego chłopca, który urodził się z głębokim upośledzeniem umysłowym. Nie reagował ani na głos ani na dotyk. Jego życie niewiele różniło się od życia roślin. Rodzice zostawili go w szpitalu. Lekarze też nie bardzo wiedzieli, co zrobić z nieuleczalnie chorym dzieckiem. Jeden z nich przypomniał sobie 52- letnią pielęgniarkę May Lempke, która mieszkała w pobliżu szpitala. Wychowała ona pięcioro własnych dzieci; zapewne wie, co zrobić w tym przypadku. Zapytano ją, czy nie zajęłaby się niemowlęciem, zapewniając, że dziecko i tak umrze w młodym wieku. May odpowiedziała: „Wezmę go z radością i nie pozwolę mu szybko umrzeć”.
May nadała chłopcu imię Leslie. Robiła wszystko, aby przywrócić chłopcu, chociaż częściową sprawność umysłu ciała. Codziennie masowała jego małe ciało, modliła się, mówiła do niego, dotykała jego rączkami swoich łez, które spływały na widok kalectwa. Nie zrażała się nawet wtedy, gdy słyszała głosy przyjaciół: „Dlaczego nie oddasz go do zakładu? Marnujesz swoje życie”. W miarę upływu lat przybywało problemów. Chłopca trzeba było przywiązywać do krzesła i pilnować, aby nie upadł. Jedyną rzeczą, jaką nauczyła 16 letniego, Lesliego, było samodzielne stanie. May bardzo kochała chłopca, modliła się za niego, uczyła go, mówiła o Chrystusie, o Ewangelii nie mając pewności czy cokolwiek do niego dociera.
Pewnego dnia May zauważyła jak Leslie szarpie sznurek na opakowaniu i wsłuchuje się w wydawany dźwięk. Czyżby był wrażliwy na muzykę? May kupiła kasety i płyty z różnego rodzaju muzyką. Leslie słuchał jej całymi dniami. Następnie May nabyła używany fortepian i postawiła w pokoju chłopca. Brała jego rękę i dotykała klawiatury, aby pokazać jak wydobyć z niego dźwięk. Pewnej nocy May obudziła się i usłyszała muzykę w pięknym wykonaniu. Ktoś wykonywał koncert fortepianowy Czajkowskiego. Zapyta męża czy wyłączył radio, następnie poszła sprawdzić skąd dobiega ta muzyka. Oniemiała z wrażenia, przy fortepianie siedział Leslie i ze słuchu wykonywał trudny utwór Czajkowskiego. Nie do wiary. Leslie nigdy nie wstał sam z łóżka, nigdy przedtem nie usiadł sam przy fortepianie, nigdy wcześniej nie grał na nim. May upadła na kolana i skierowała te słowa do Boga: „Dzięki ci Boże, ty nie zapomniałeś o Leslie”.
Wkrótce Leslie zaczął grać coraz więcej. Muzyka stała się dla niego źródłem powrotu do pełniejszego życia. Gdy skończył 28 lat zaczął trochę mówić, był w stanie prowadzić bardzo proste rozmowy. Obecnie Leslie daje koncerty, najczęściej dla ludzi upośledzonych. Lekarze znają takie przypadki; są to ludzie wybitnie utalentowani z częściowo uszkodzonym mózgiem. Lecz nie są w stanie do końca wytłumaczyć tego zjawiska. May też nie wie jak to jest możliwe, jest pewna jednego; talent może się rozwinąć, gdy dotknie go miłość. Gdyby zabrakło tej miłości, Leslie zapewne umarłby w młodym wieku jak przepowiadali lekarze i nikt by nie usłyszał pięknego świadectwa o ludzkiej miłości i nadziei, jaka zawarta w wykonywanych przez niego utworach.
Niezgłębiona jest potęga miłości; potrafi wydobyć z człowieka to, co jest najpiękniejsze nawet wtedy, gdy po ludzku biorąc nie ma żadnych szans. Miłość potrafi zmienić człowieka.



***
Zmartwiona kobieta poszła do ginekologa i powiedziała:
- Doktorze, mam poważny problem i bardzo potrzebuje pańskiej pomocy. Mam dziecko, które ma niecały roczek, a ponownie zaszłam w ciążę. Nie chce mieć dziecka tak szybko. 
Na to doktor się spytał:
- No dobrze, ale co ja mam zrobić?
- Chciała bym, żeby pan przerwał moją ciąże. Mam nadzieję, że mi pan pomoże.
Lekarz pomyślał przez chwilę i powiedział:
- Chyba mam lepsze rozwiązanie tego problemu, zresztą dużo bezpieczniejsze dla pani. 
Kobieta uśmiechnęła się, myśląc że lekarz zgodzi się na jej prośbę.
- Widzi pani, skoro nie chce pani się zajmować dwojgiem dzieci jednocześnie - kontynuował lekarz - zabijmy to pierwsze które trzyma pani teraz w rękach. W ten sposób będzie pani mogła trochę odpocząć zanim pojawi się kolejne. Skoro mamy zabić jedno z nich to chyba obojętne które. Poza tym, nie będzie ryzyka jakie niesie za sobą aborcja.
Kobieta mocno zaniepokojona słowami doktora krzyknęła:
- Ależ to okropne co pan mówi! Przecież to zbrodnia zabić dziecko!
- Zgadzam się - odparł ginekolog - Ale przecież wydawało mi się że nie ma pani nic przeciwko, więc pomyślałem że to lepsze rozwiązanie.
Lekarz uśmiechnął się widząc, że kobieta chyba zrozumiała do czego zmierza.
Przekonał matkę, że to nie ma różnicy które dziecko chce zabić. Zbrodnia jest ta sama!





Młody mężczyzna służący w armii był bez przerwy poniżany za swoją wiarę w Boga. Pewnego dnia dowódca postanowił upokorzyć młodego żołnierza przed całym oddziałem. Zawołał go i rozkazał: - Podejdź tutaj, weź klucze i zaparkuj samochód. Żołnierz odpowiedział: - Nie potrafię kierować! Na to dowódca: - W takim razie zwróć się o pomoc do swojego Boga! Udowodnij nam, że On istnieje! Żołnierz wziął klucze, i modląc się odmaszerował w stronę samochodu... Zaparkował go DOSKONALE w miejscu wskazanym przez dowódcę. Gdy wysiadł z samochodu ujrzał, że cały oddział żołnierzy płacze. Zgodnie zawołali: - Chcemy służyć twojemu Bogu! Młody żołnierz zdumiony zapytał o powód ich zmiany. Wtedy dowódca ze łzami w oczach podniósł maskę samochodu pokazując brak silnika w środku. Żołnierz powiedział: - Teraz widzicie? Bóg, któremu służę jest BOGIEM TEGO, CO WYDAJE SIĘ NIEMOŻLIWE, Bogiem dającym życie temu, co nie istnieje. Możecie sądzić, że wiele rzeczy jest nie do wykonania, ale z BOGIEM WSZYSTKO JEST MOŻLIWE. - tłum. Renata Palla.
Wsparcie Duchowe Skarby Pustyni

„Do Miłosierdzia Bożego „
Ból
cierpienie
smutek
gorzka łza
Kto mi pocieszenie da?
Cisza
samotność
zwątpienie
serca drżenie
Kto mi da ukojenie?
W skrytości serca mego
modlę się do Miłosierdzia Bożego
proszę o
ulgę w cierpieniu
miłość
zgodę
chleb codzienny
pocieszenie w osamotnieniu
A potem czekam z nadzieją w sercu
że modlitwy me zostaną wysłuchane
me serce znów będzie roześmiane
miłość i zgoda zagoszczą w mym domu
nie zabraknie chleba nikomu
łza szczęścia zastąpi gorycz i zwątpienie
smutek odejdzie w zapomnienie
Bo tam gdzie Bóg króluje
tam miłość i zgoda panuje

Wierzę Miłosierny Boże
że mnie wysłuchasz pomożesz
wielbię Cię za to mój Panie
że moje wołanie bez odzewu nie zostanie
z wdzięcznością korne składam pokłony
Boże bądź po wsze czasy chwalony

Powiedz to pierwszy


     On był mężczyzną potężnym, o donośnym głosie i szorstkim sposobie bycia. Zaś ona - kobieta łagodną i delikatną. Pobrali się. On dbał, by niczego jej nie brakowało, a ona zajmowała się domem i dziećmi. Później dzieci dorosły, pozakładały własne rodziny i odeszły. Historia, jakich wiele.     Lecz kiedy wszystkie dzieci były już urządzone, kobieta straciła swój zwykły uśmiech, stawała się coraz bardziej wątła i blada. Nie mogła już jeść i w krótkim czasie przestała podnosić się z łóżka.
Zmartwiony mąż umieścił ją w szpitalu.
     Lecz chociaż u jej wezgłowia zbierali się najlepsi lekarze i specjaliści, żadnemu z nich nie udało się określić, na co zachorowała kobieta. Potrząsali tylko głowami.
     Ostatni lekarz poprosił na stronę męża i rzekł:
     - Ośmieliłbym się powiedzieć, że po prostu... pańska żona nie chce już dłużej żyć...
     Mężczyzna w milczeniu usiadł przy łóżku żony i ujął ją za rękę. Była to mała, drobna rączka, która zupełnie ginęła w potężnej dłoni mężczyzny. Potem rzekł zdecydowanie swym donośnym głosem:
     - Ty nie umrzesz!
     - Dlaczego? - zapytała kobieta lekko wzdychając.
     - Ponieważ ja cię potrzebuję!
     - To dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?
     Od tej chwili stan zdrowia kobiety zaczął się szybko poprawiać. Dzisiaj czuję się doskonale. A lekarze i znani specjaliści nadal zadają sobie pytanie, jaka choroba ją dotknęła i cóż za wspaniałe lekarstwo uzdrowiło ją w tak krótkim czasie.


     Nigdy nie czekaj do jutra, by powiedzieć komuś, że go kochasz. Uczyń to dzisiaj. Nie myśl: "Moja mama, moje dzieci, moja żona lub mąż doskonale o tym wiedzą". Miłość to życie. Istnieje kraina umarłych i kraina żywych. Tym, co je różni, jest miłość. 

Bruno Ferrero 




Rozmowa miłosiernego Boga z duszą w rozpaczy

- Jezus: Duszo w ciemnościach pogrążona, nie rozpaczaj, nie wszystko jeszcze stracone, wejdź w rozmowę z Bogiem swoim, który jest miłością i miłosierdziem samym. - Lecz niestety, dusza pozostaje głucha na wołanie Boże i pogrąża się jeszcze w większych ciemnościach.
- Jezus wola powtórnie: Duszo, usłysz głos miłosiernego Ojca swego. Budzi się w duszy odpowiedź: Nie ma już dla mnie miłosierdzia. I wpada w jeszcze większą ciemność, w pewien rodzaj rozpaczy, który daje jej pewien przedsmak piekła i czyni ją całkowicie niezdolną do zbliżenia się do Boga.

Jezus trzeci raz mówi do duszy, lecz dusza jest głucha i ślepa, poczyna się utwierdzać w zatwardziałości i rozpaczy. Wtenczas zaczynają się niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego i bez żadnej współpracy duszy daje jej Bóg swą ostateczną łaskę. Jeżeli nią wzgardzi, już j ą Bóg pozostawi w stanie, w jakim sama chce być na wieki. Ta łaska wychodzi z miłosiernego Serca Jezusa i uderza swym światłem duszę, i dusza zaczyna rozumieć wysiłek Boży, ale zwrócenie [się do Boga] od niej zależy. Ona wie, że ta łaska jest dla niej ostatnia, i jeżeli okaże jedno drgnienie dobrej woli - chociażby najmniejsze - to miłosierdzie Boże dokona reszty.

- [Jezus:] Tu działa wszechmoc mojego miłosierdzia, szczęśliwa dusza, która skorzysta z tej łaski.

- Jezus: Jak wielką radością napełniło się serce moje, kiedy wracasz do mnie. Widzę cię bardzo słabą, dlatego biorę cię na własne ramiona i niosę cię w dom Ojca mojego.

- Dusza, jakby przebudzona: Czy to możliwe, żeby jeszcze dla mnie było miłosierdzie? - pyta się pełna trwogi.

- Jezus: Właśnie ty, dziecię moje, masz wyłączne prawo do mojego miłosierdzia. Pozwól mojemu miłosierdziu działać w tobie, w twej biednej duszy; pozwól, niech wejdą do duszy promienie łaski, one wprowadzą światło, ciepło i życie.

- Dusza: Jednak lęk mnie ogarnia na samo wspomnienie moich grzechów i ta straszna trwoga pobudza mnie do powątpiewania o Twojej dobroci.

- Jezus: Wiedz, duszo, że wszystkie grzechy twoje nie zraniły mi tak boleśnie serca, jak obecna twoja nieufność; po tylu wysiłkach mojej miłości i miłosierdzia nie dowierzasz mojej dobroci. - Dusza: O Panie, ratuj mnie sam, bo ginę, bądź mi Zbawicielem. O Panie, resztę wypowiedzieć nie jestem zdolna, rozdarte jest moje biedne serce, ale Ty, Panie...

Jezus nie pozwolił dokończyć tych słów duszy, ale podnosi ją z ziemi, z otchłani nędzy i w jednym momencie wprowadza ją do mieszkania własnego Serca, a wszystkie grzechy znikły w okamgnieniu, miłości żar zniszczył je.

- Jezus: Masz, duszo, wszystkie skarby mojego serca, bierz z niego, cokolwiek ci potrzeba.

- Dusza: O Panie, czuję się zalana Twoją łaską, czuję, jak nowe życie wstąpiło we mnie, a nade wszystko czuję Twą miłość w mym sercu, to mi wystarcza. O Panie, przez wieczność całą wysławiać będę wszechmoc miłosierdzia Twego; ośmielona Twoją dobrocią, wypowiem Ci wszystek ból serca swego.

- Jezus: Mów, dziecię, wszystko bez żadnych zastrzeżeń, bo słucha cię serce miłujące, serce najlepszego przyjaciela.

- O Panie, teraz widzę całą swoją niewdzięczność i Twoją dobroć. Ścigałeś mnie swoją łaską, a ja udaremniałam wszystkie Twoje wysiłki, widzę, że należało mi się samo dno piekła za zmarnowanie Twych łask.

Jezus przerywa duszy rozmowę i [mówi]: Nie zagłębiaj się w nędzy swojej, jesteś za słaba, abyś mówiła; lepiej patrz w moje serce pełne dobroci i przejmij się moimi uczuciami, i staraj się o cichość i pokorę. Bądź miłosierna dla innych, jako ja jestem dla ciebie, a kiedy poczujesz, że słabną twe siły, przychodź do źródła miłosierdzia i krzep duszę swoją, a nie ustaniesz w drodze.

- Dusza: Już teraz rozumiem miłosierdzie Twoje, które mnie osłania jak obłok świetlany i prowadzi mnie w dom mojego Ojca, chroniąc mnie przed strasznym piekłem, na które nie raz, ale tysiąc razy zasłużyłam. O Panie, nie wystarczy mi wieczności na godne wysławianie Twojego niezgłębionego miłosierdzia, Twojej litości nade mną. 


Dzienniczek św. Faustyny, 1486






 OD ZŁUDZENIA DO PRAWDY «Trafiona przez piorun stałam u bram Nieba i piekła...»

Osobiste świadectwo pani dr Glorii Polo
wygłoszone w kościele w Caracas,
w Wenezueli5 maja 2005  
www.gloriapolo.net
http://www.voxdomini.com.pl/sw/gloria_polo.htm

***
Śmierć Brata


Pewna kobieta napisała do mnie o swoim bracie. Nie przystępował do sakramentów od trzydziestu lat, a teraz umierał w szpitalu.
„Czy zechce Ksiądz odwiedzić mojego brata?” – spytała mnie.
Tak i odwiedziłem go tamtej nocy i zdołałem pozostać w jego sali pięć sekund. Nie wskórałem więcej niż inni. Lecz zamiast odwiedzić go tylko raz, odwiedziłem go czterdzieści razy. Za drugim razem zostałem przez 15 sekund. Każdej nocy przedłużałem swą wizytę o kilka kolejnych sekund, aż do czterdziestego wieczoru.
Tamtego wieczoru przyniosłem ze sobą Najświętszy Sakrament oraz Święte Oleje i powiedziałem mu:
„Williamie, tej nocy umrzesz”Odpowiedział: „Wiem”“Jestem pewien, że zechcesz pogodzić się z Bogiem dziś”
Odparł: „Nie zechcę! Odejdź stąd!”Powiedziałem: „Nie jestem tu sam”„Kto jest z tobą”
„Przyniosłem ze sobą Chrystusa. Czy Jego również chcesz wyrzucić?”
Odmówiwszy modlitwę, powiedziałem:
„Williamie, jestem pewien, że chcesz pogodzić się z Bogiem, zanim umrzesz.”
Odmówił.Położyłem głowę koło jego twarzy na poduszce i rzekłem”
„Jeszcze jedna prośba, Williamie - obiecaj mi, że zanim umrzesz dziś w nocy, wypowiesz słowa ‘Jezu mój, zmiłuj się nade mną’”
„Nie powiem, idź stąd!”Musiałem odejść.
O czwartej nad ranem pielęgniarka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że właśnie umarł.
Spytałem ją, jak wyglądała jego śmierć.
“Około minuty po wyjściu Księdza zaczął mówić:
“Jezu mój, zmiłuj się nade mną” i nie przestał wymawiać tych słów aż do śmierci.
Nic we mnie nie miało na niego wpływu. Była to Boska inwazja na kogoś, kto niegdyś miał wiarę i ją utracił..

( Znalezione w necie)


Modlitwa Pańska

Człowiek:
Ojcze Nasz, który jesteś w niebie...

Bóg: Tak?

Człowiek: Nie przerywaj mi. Modle się.


Bóg: Ale wzywałeś mnie.

Człowiek: Wzywałem Cię?

Nie wzywałem Ciebie. Modle się. "Ojcze Nasz,
który jesteś w niebie..."

Bóg: Znowu to zrobiłeś

Człowiek: Co zrobiłem ?

Bóg: Zawołałeś mnie.

Powiedziałeś: "Ojcze Nasz który jesteś w niebie".
Oto jestem. Co miałeś na myśli, mówiąc to?

Człowiek: Ale ja nic nie miałem na myśli No wiesz,
po prostu odmawiałem moja modlitwę Zawsze odmawiam
Modlitwę Pańska Ona sprawia, ze czuje się lepiej,
coś w stylu poczucia dobrze spełnionego obowiązku.

Bóg: No dobrze. Kontynuuj.

Człowiek: "Święć się Imię Twoje..."

Bóg: Zaczekaj. Co pod tym rozumiesz?

Człowiek: Pod czym?

Bóg: Pod "święć się Imię Twoje" ?

Człowiek: To znaczy... to znaczy... No nie,
nie wiem co to znaczy. Skąd miałbym wiedzieć?
To tylko część modlitwy. A tak przy okazji,
co to znaczy?

Bóg: "Święcić" znaczy traktować z czcią,
wielbić, szanować.

Człowiek: No tak, to ma sens. Nigdy wcześniej nie myślałem,
co to znaczy "święcić". "Przyjdź królestwo Twoje,
bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi".

Bóg: Czy naprawdę tak myślisz i pragniesz tego?

Człowiek: Jasne, czemu nie?

Bóg: A co robisz w tym kierunku?

Człowiek: Robię? Wydaje mi się, ze nic. Myślę,
ze byłoby bardzo fajnie gdybyś przejął zupełna
kontrole nad tym, co jest tu na ziemi i tam,
w niebie.

Bóg: A czy mam kontrole nad tobą?

Człowiek: No cóż, ja chodzę do kościoła.

Bóg: Nie o to cię pytałem Co z pogarda,
jaka masz w stosunku do niektórych twoich znajomych?
Wiesz, to jest naprawdę twój problem. A jeszcze sposób,
w jaki wydajesz swoje pieniądze - wszystko dla siebie!
A co z książkami, które czytasz?

Człowiek: Przestań mi czynić takie wyrzuty!
Jestem tak samo dobry, jak wielu innych ludzi
z kościoła!

Bóg: Wybacz, myślałem ze modlisz się,
aby to moja wola była wypełniana...
A jeżeli tak ma się stać, musi się to zacząć od tych,
którzy się o to modła... Na przykład od ciebie...

Człowiek: No, dobrze. Myślę, ze rzeczywiście mam
jakieś zahamowania... Teraz, skoro o tym wspomniałeś,
mógłbym wymienić jeszcze trochę innych...

Bóg: Ja tez.
Człowiek: Dotychczas o tym wiele nie myślałem,
ale naprawdę chciałbym się tego wszystkie pozbyć Chciałbym,
wiesz, być naprawdę wolny...

Bóg: Dobrze. Teraz zaczynamy do czegoś dochodzić.
Będziemy pracować razem - ty i ja. Niektóre zwycięstwa
naprawdę można osiągnąć Jestem dumny z ciebie!

Człowiek: Słuchaj, Panie, musze już kończyć To trwa o
wiele dłużej, niz. zwykle.
"Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj".

Bóg: Powinieneś trochę zredukować tego chleba.
Masz już od niego nadwagę...

Człowiek: Hej, co to ma być? Dzien. krytykowania?
Oto ja się modle, spełniam swoje chrześcijańskie powinności,
a Ty zupełnie niespodziewanie mi przerywasz
i wypominasz mi wszystko, co robię!

Bóg: Modlitwa to niebezpieczna rzecz. Można wstać od niej
zmienionym... no wiesz... To jest właśnie to, co staram się
ci powiedzieć Wzywałeś mnie, i oto jestem. Teraz już za późno,
aby przestać Módl się dalej, jestem zainteresowany następna
częścią modlitwy..... (chwila przerwy) No, kontynuuj!

Człowiek: Boje się.

Bóg: Boisz? Czego?

Człowiek: Wiem, co zamierzasz powiedzieć.

Bóg: No wiec sam się przekonaj.

Człowiek: "I odpuść nam nasze winy,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom".

Bóg: A co z Anna?

Człowiek: No widzisz? Wiedziałem ! Wiedziałem, ze
wyciągniesz jej kwestie ! Dlaczego, Panie, ona opowiadała
kłamstwa na mój temat, rozpowiadała niewiarygodne historie
na temat mojej rodziny. Nigdy nie zapłaciła mi za to,
co zrobiła! Przysiągłem sobie, ze wyrównamy rachunki!

Bóg: A twoja modlitwa? Co z twoją modlitwą?

Człowiek: Tak sobie tylko mówiłem

Bóg: Dobrze, ze przynajmniej to przyznajesz. Ale przyznaj,
to wcale nie jest tak przyjemnie dźwigać na sobie ten gorzki
ciężar, czyż nie?

Człowiek: Nie. Ale poczuje się lepiej, jak tylko wyrównamy rachunki.
Och tak, mam pewne plany dla tej sąsiadki... Pożałuje,
ze kiedykolwiek się tu wprowadziła!

Bóg: Nie poczujesz się lepiej. Poczujesz się gorzej.
Zemsta wcale nie jest słodka. Pomyśl, jak już nieszczęśliwy jesteś.
Ale ja mogę to wszystko odmienić

Człowiek: Możesz? Jak?

Bóg: Przebacz Annie. Wtedy ja przebaczę tobie. Wtedy nienawiść
i grzech będą jej problemem, nie twoim. A ty osiągniesz spokój serca.

Człowiek: No tak, masz racje. Zawsze ja masz.
I im więcej chce zemścić się na niej, tym bardziej
chce być w zgodzie z Tobą... (chwila przerwy).
W porządku. W porządku. Przebaczam jej. Pomóż jej
odnaleźć właściwa drogę w życiu, Panie. Jak teraz
o tym myślę, widzę, ze jest bardzo nieszczęśliwa.
Wszyscy, którzy robią takie rzeczy, jak ona, musza
być strasznie nieszczęśliwi...
W jakiś sposób, pokaz jej właściwa drogę.

Bóg: No widzisz! Wspaniale! Jak się teraz czujesz?

Człowiek: Mmm... No cóż, nie najgorzej. Zupełnie nie najgorzej.
Prawdę mówiąc, czuje się zupełnie wspaniale! Wiesz,
myślę ze dzisiaj po raz pierwszy odkąd pamiętam,
będę mógł dzisiaj zasnąć spokojnie! Może od tej chwili
nie będę w ciągu dnia tez taki zmęczony, jak teraz,
bo obecnie mało sypiam...

Bóg: Nie skończyłeś swojej modlitwy. Idź dalej.

Człowiek: Och, rzeczywiście "I nie wódz nas na pokuszenie,
ale zbaw nas ode złego".

Bóg: Dobrze! Tak tez uczynię. Tylko niepotrzebnie sam się
nie wystawiaj tam, gdzie są pokusy!

Człowiek: Co masz na myśli?

Bóg: Nie włączaj telewizora kiedy wiesz, ze trzeba zrobić
pranie czy posprzątać dom. Także pomyśl nad czasem, który
spędzasz na niekończących się rozmowach ze znajomymi.
Jeżeli nie potrafisz tak wpłynąć na dyskusje,
aby dotyczyła rzeczy pozytywnych, może powinieneś pomyśleć
o wartości takich przyjaźni... Kolejna rzecz - twoi znajomi
nie powinni być twoja norma moralna... I proszę,
nie staraj się mnie używać jako wyjścia awaryjnego...

Człowiek: Tego ostatniego nie zrozumiem.

Bóg: Rozumiesz. Robiłeś tak wiele razy. Robisz cos głupiego,
wpadasz w kłopoty, a później przybiegasz do mnie i krzyczysz
"Panie, pomóż mi wykaraskać się z tych kłopotów, obiecuje,
ze więcej tak nie zrobię!". Pamiętasz te wszystkie obietnice,
które mi dałeś w taki sposób?

Człowiek: Tak, wstyd mi. Panie, naprawdę, wstydzę się.

Bóg: Która obietnice właśnie sobie przypominasz? Człowiek:
No wiec, to było tej nocy, kiedy dzieci i ja byliśmy w domu sami.
Wiatr wiał tak mocno, ze myślałem, ze za chwile dach się rozwali
i w każdej chwili pojawi się trąba powietrzna... Zwłaszcza,
ze w telewizji ostrzegali, ze może nadejść... Pamiętam,
ze wtedy się modliłem "O Panie, jeżeli nasz oszczędzisz,
już zawsze będę spełniać Twoja wole"...

Bóg: I co, zrobiłeś tak?

Człowiek: Przepraszam, Panie. Naprawdę mi przykro.
Do dzisiaj myślałem, ze jeżeli codziennie odmowie Modlitwę Pańska,
będę mógł robić, co chce... Nie oczekiwałem, ze coś takiego,
jak teraz, się wydarzy...

Bóg: Idź dalej i dokończ swoja modlitwę

Człowiek: "Gdyż Twoje jest królestwo, i moc,
i chwała, na wieki wieków, amen."

Bóg: Czy wiesz, co przynosi mi chwale? Co naprawdę by mnie zadowoliło?

Człowiek: Nie, ale chciałbym wiedzieć! Chce Cię zadowolić! Teraz widzę, i
le bałaganu narobiłem w swoim życiu I widzę, jak to by było wspaniale
- być jednym z Twoich naśladowców.

Bóg: Właśnie odpowiedziałeś sam na to pytanie.

Człowiek: Naprawdę?

Bóg: Tak. Rzeczą, która ucieszyłaby mnie najbardziej,
byłoby uczynienie, aby ludzie tacy jak ty naprawdę mnie kochali.
Teraz, kiedy te stare grzechy wyszły na jaw i już nie stoją
ci na drodze do mnie, wiele by można mówić o tym, czego możemy razem dokonać...

Człowiek: Panie, zatem zobaczymy,
jaki możesz mieć ze mnie pożytek, dobrze? AMEN !!!


(Clyde Lee Herring)


Czy jest Bóg?

Telegram. Mąż nie żyje. Dwa lata temu wyjechał za ocean, by zarobić pieniądze. Po roku dowiedziała się że pije. Pieniądze topniały. Telefoniczna rozmowa już po telegramie była czarniejsza niż sama wiadomość o śmierci. Umarł z przepicia.
Potrzebowała człowieka, by ją wysłuchał. Opowiadała długo, przedstawiała etapami swoje niezwykle ciężkie życie. Rozpoczęło się od jej nieuleczalnej choroby. Miała wtedy siedemnaście lat. Po operacji cudownie wróciła do zdrowia. Lekarze uważali, że nie powinna wychodzić za mąż. Spotkała jednak szlachetnego człowieka. Pracowali razem. Postanowili się pobrać. Szczęśliwie urodziła troje dzieci. Kiedy wszystko zdawało się układać pomyślnie – nowy cios. Jedno z dzieci zginęło tragicznie. Z trudem wracali do równowagi. Zaangażowali się mocno w „Solidarność”. Przeżyli wiele. Więzienie męża, kłopoty w pracy. Wreszcie wspólnie uzgodnili wyjazd męża. Została w domu, zmagając się z jego utrzymaniem. Teraz telegram. Finał wielu lat ciężkiego życia. Swoje długie wyznania kilkakrotnie przerywała jednym pytaniem: Czy jest Bóg?
Najstraszniejsze dla niej było to, że jej bracia i siostry, niewiele mając wspólnego z reglią, żyli w dostatku, jeździli wygodnymi samochodami, zdrowi, zadowoleni z życia. Ona zawsze była głęboko religijna, aż do tego momentu, w którym stanęła nad przepaścią zwątpienia. Czy jest Bóg? Człowiek wierzący słuchając tej opowieści czterdziestoletniej kobiety, okrytej żałobą i pogrążonej w zwątpieniu, z łatwością odkryje, że ma do czynienia z bohaterką, która przebyła swoją krzyżową drogę i stojąc na Golgocie – jak echo powtarza słowa Chrystusa – „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” Ona spogląda na trud swojej krzyżowej drogi i zmagając się ze zwątpieniem pyta: Czy jest Bóg?
Jak to dobrze, że Jezus przebył tę drogę przed nami. Jak to dobrze, że jeden z Jego uczniów, św. Tomasz też stanął nad przepaścią zwątpienia i nie chciał uwierzyć w sens tak tragicznej drogi, mimo świadectw swoich dziesięciu towarzyszy. Jak to dobrze, że Jezus Zmartwychwstały stanął przez nim i polecił włożyć palec w miejsce gwoździ w rękach... Jak to dobrze.
Można dziś podprowadzić tę kobietę do zmartwychwstałego Chrystusa i powiedzieć jej: dotknij Jego ran – Jest Bóg. Więcej, jest sens twego cierpienia. Sens głębokich ran twego serca. Oto Pan twój i Bóg twój – równie cierpiący jak ty. Nagradzający nie tyle sukcesy naszej pracy na ziemi, ile wytrwałość cierpienia, to, co mimo naszego trudu i starań się nie udaje. Pomyślność w pracy jest już pewną nagrodą. Człowiek radujący się z sukcesów w pracy jest szczęśliwy tu na ziemi. Nieszczęście mężnie zniesione będzie nagrodzone w wieczności.
Nie należy się dziwić, gdy ludzie wątpią, przygnieceni ogromem cierpienia. Trzeba ich wtedy podprowadzić do Chrystusa Zmartwychwstałego i powiedzieć: dotknijcie Jego ran. On im wytłumaczy, że droga krzyża, którą tak często chcemy ominąć, jest drogą wiodącą do nieba. Ta droga ma sens. To na niej, wbrew pozorom, jest Bóg i na niej najłatwiej Go spotkać.
Ks. Edward Staniek


Kochaj Mnie teraz 

Znam twoją nędzę, twoje zmagania, twoją słabość i choroby, twoje przygnębienia, i mimo to mówię ci: Daj mi twoje serce, kochaj Mnie będąc takim, jaki teraz jesteś! Jeśli będziesz czekać, aż staniesz się aniołem, by powierzyć się miłości, nigdy nie będziesz Mnie kochać. Nawet jeśli często popadasz w grzechy, nawet jeśli jesteś zbyt leniwy, aby coś w sobie zmienić - kochaj Mnie! Kochaj Mnie teraz, bez względu na stan, w jakim się znajdujesz, w zapale czy też w oschłości, w wierności czy w niewierności.

Kochaj Mnie teraz. Pragnę miłości twego biednego serca. Jeśli będziesz czekać, aż staniesz się doskonały, by Mnie pokochać, to nigdy nie będziesz Mnie kochać. Czyż Ja nie mogę przemienić każdego ziarenka piasku w jaśniejącego czystością anioła, pełnego szlachetności i miłości? Czyż nie mógłbym jednym aktem powołać z nicości tysięcy świętych? Czyż nie jestem wszech-mocny? A jeśli pragnę wybrać raczej twoją biedną miłość?

Moje dziecko, pozwól, bym cię kochał. Chcę twego serca. Pragnę cię ukształtować, ale na razie, czekając na to, kocham cię takiego, jaki jesteś i pragnę, byś teraz Mnie kochał. Pragnę ujrzeć, jak z dna twojej nędzy wypływa miłość. Kocham w tobie wszystko, aż po twoją słabość i pragnę, aby z twojego ubóstwa wznosił się stale ten okrzyk: Panie, kocham Cię! Dla Mnie liczy się śpiew twego serca. Czy potrzebuję twojej wiedzy lub zdolności? To nie cnót i zasług chcę od ciebie; gdybym cię nimi obdarzył, jesteś tak słaby, że zaraz popadłbyś w pychę.

Mogłem przeznaczyć cię do wielkich rzeczy, ale nie - ty będziesz sługą nieużytecznym. Zabiorę nawet tę odrobinę, którą posiadasz - bo stworzyłem cię do miłości. Miłość sprawi, że wszystko inne będzie ci przydane, bez twojej troski. Staraj się tylko, aby chwilę obecną wypełnić miłością. Dziś stoję u drzwi twego serca i pukam jak że-brak - Ja, Pan panów. Pukam i czekam; po-spiesz, by Mi otworzyć. Nie mów wciąż o swojej nędzy. Tym, co rani Moje Serce, jest twój brak ufności.

Chcę, abyś myślał o Mnie w każdej godzinie dnia i nocy; pragnę, abyś czynił nawet najmniejsze rzeczy z miłością. Kiedy trzeba ci będzie cierpieć, dam ci siłę, ale pamiętaj: Kochaj Mnie teraz. Nie czekaj na to, aż staniesz się święty, by oddać się miłości - bo inaczej nigdy nie będziesz Mnie kochać.

ZOSTAŃ ZE MNĄ, PANIE

Mój Boże, mój Zbawicielu, pozostań ze mną. Z dala od Ciebie musiałbym zwiędnąć i zginąć. Skoro mi się tylko ukazujesz, rozkwitam nowym życiem. Ale jak mogę Cię przy sobie zatrzymać? Nie inaczej, jak tylko przez modlitwę.

Panie, zostań ze mną, bo ma się ku wieczorowi. Pozostań ze mną do czasu, kiedy śmierć wyprowadzi mnie z tej ciemnej doliny ziemskiego życia. Tak, Jezu, zostań ze mną na zawsze. Kiedy moja ziemska natura załamie się całkowicie w swej bezsilności, wówczas pozwól, by Twoja łaska spłynęła na mnie. Ty jesteś światłem, które nigdy nie gaśnie, Płomieniem, który tli się nieustannie. Oświeć mnie blaskiem tego Światła, abym sam się stał światłością oświecającą innych. Ale to światło pochodzi wyłącznie od Ciebie. Ja jestem tylko przejrzystym szkłem, poprzez które Ty świecisz na innych. Oświecaj mnie Twoim światłem, a poprzez mnie innych.

Panie, pozwól mi ku Twojej chwale głosić innym Twoją Prawdę i Twoją Wolę. Pozwól mi mówić o Tobie nie przez pustkę moich słów, ale mocą czynnej miłości za przykładem Twoich świętych. Panie, przyjmij moją szczerą miłość, jaką Ci z serca ofiaruję.

Nie dopuść, Panie, bym kiedykolwiek poszedł w swoją stronę, a Ciebie zostawił. Nie chcę Cię nigdy opuścić. Do kogóż bym poszedł? Przecież Ty jeden masz słowa życia wiecznego. Bez Ciebie nic nie mogę uczynić. Ty mnie kochasz... Najdroższy Jezu, daj wytrwać... Czego ja szukam? Chcę zobaczyć, gdzie mieszkasz, chcę Cię ujrzeć własnymi oczyma, dotknąć własną ręką. Chcę się wsłuchać w Twoje słowo, bo Ty jeden wiesz dokładnie, co się kryje we mnie. A potem chcę czynić wszystko, co rozkażesz i iść za Tobą, dokądkolwiek pójdziesz. Chcę oddać Ci życie. Memu szukaniu błogosław.

Panie, proszę Cię o to, co jest najtrudniejsze: daj mi łaskę, bym rozpoznał Krzyż Twojego Syna we wszystkich moich cierpieniach i abym szedł swą drogą krzyżową tak długo, jak się Tobie podoba. Daj cierpliwie czekać tego Dnia, kiedy otrzesz z oczu wszelką łzę. Niech to ufne cierpienie będzie znakiem mej wiary w szczęście, które każdemu przygotowałeś. Panie, bądź mym wzorem i moim światłem w każdym mroku. Niech krzyż Jezusa nie będzie dla mnie złem koniecznym, lecz znakiem, że ja i Ty będziemy ze sobą na zawsze
.


Wizyta

Codziennie w południe pewien młody człowiek zjawiał się przy drzwiach kościoła i po kilku minutach odchodził. Nosił kraciastą koszulę i podarte dżinsy, tak jak wszyscy chłopcy w jego wieku. Miał w ręku papierową torebkę z bułkami na obiad.

Proboszcz, trochę nieufny zapytał go kiedyś, po co tu przychodzi. Wiadomo, że w obecnych czasach istnieją ludzie, którzy okradają również kościoły.

Przychodzę pomodlić się - odpowiedział chłopak.

Pomodlić się... Jak możesz modlić się tak szybko?

Och... codziennie zjawiam się w tym kościele w południe i mówię tylko:

"Jezu, przyszedł Jim", potem odchodzę.

To maleńka modlitwa, ale jestem pewien, że On słucha.

W kilka dni później, w wyniku wypadku przy pracy, chłopak został przewieziony do szpitala z bardzo bolesnymi złamaniami. Umieszczono go w pokoju razem z innymi chorymi. Jego przybycie zmieniło oddział.

Po kilku dniach, jego pokój stał się miejscem spotkań pacjentów z tego samego korytarza. Młodzi i starzy spotykali się przy jego łóżku, a on miał uśmiech i słowo otuchy dla każdego. Przyszedł odwiedzić go również proboszcz i w towarzystwie pielegniarki stanął przy łóżku chłopaka.

Powiedziano mi, że jesteś cały pokiereszowany, ale że pomimo to wszystkim dodajesz otuchy. Jak to robisz?.

To dzięki Komuś, Kto przychodzi odwiedzić mnie w południe. Pielęgniarka przerwała mu:

Tu nikt nie przychodzi w południe...

O, tak! Przychodzi tu codziennie i stając w drzwiach mówi:

"Jim, to Ja, Jezus" - i odchodzi.

***********************************************************


Kiedy wróciłem do domu, żona podała kolację.
Wziąłem ją za rękę
i powiedziałem, że muszę jej coś powiedzieć. Usiadła i jadła w milczeniu.
Znów widziałem strach w jej oczach.

Nagle byłem przerażony, nie byłem w stanie
otworzyć ust. Ale musiałem jej powiedzieć
co myślę: chcę rozwodu. Żona
nie była porywcza i zdenerwowana, tylko
cichym głosem zapytała mnie o powód.

Chciałem unikać odpowiedzi na to pytanie.
to ją rozgniewało. Rozrzuciła wokół sztućce
i krzyczała na mnie, że nie jestem mężczyzną. Tej
nocy nie rozmawialiśmy już ze sobą. Płakała
przez całą noc. Wiedziałem, że
chce się dowiedzieć, co się stało z naszym małżeństwem, ale nie mogłem dać jej zadowalającej odpowiedzi: Ja
zakochałem się w Jane. Mojej żony już nie kocham.

Z głębokim poczuciem winy, przygotowałem
Kontrakt małżeński, w którym zaoferowałem jej nasz dom, samochód, i
30% naszej firmy. Przeglądnęła go
krótko, a następnie podarła . Kobieta, z którą spędziłem dziesięć lat mojego życia,była mi obca. Było mi przykro, za jej czas i energię, które zmarnowała ze mną, ale nie mogłem wrócić, zbyt mocno kochałem Jane.
Wreszcie wybuchła głośno na moich oczach łzami, takiej reakcji się spodziewałem.
Te łzy dały mi jakoś poczuce ulgi.
Przez dłuższy czas myślałem nad rozwodem, miałem obsesję na punkcie tej myśli.
Teraz to uczucie jest jeszcze silniejsze
i byłem pewien, że jest to dobra decyzja.

Następnego dnia wróciłem do domu późno i zobaczyłem ją
siedzą przy stole coś piszącą. Byłem bardzo zmęczony tego
wieczoru, więc poszedłem bez kolacji prosto do łóżka. Wiele godzin spędzonych z Jane mnie wyczerpały.
Obudziłem się i zobaczyłem, że nadal siedzi przy biurku i pisze. To nie miało dla mnie znaczenia, więc odwróciłem się i natychmiast zasnąłem.

Rano dała mi swoje wymagania odnośnie
rozwodu: nie wymaga niczego, jednak chce byśmy przez miesiąc żyli normalnie i udawali że nic się nie stało, zanim ogłosimy rozwód.
Powód był prosty: Nasz syn pisze za miesiąc
prace klasowe i nie chce go  naszym zepsutym małżeństwem obciążać.

To mogłem zaakceptować. Ale poszła dalej:
Chciała, żebym sobie przypomniał, jak
w dniu naszego ślubu na rękach niosłem ją przez próg.
Chciała żebym codziennie z naszej sypialni do drzwi
wyjściowych nosił ją na rękach przez miesiąc.
Myślałem, że ona całkowicie oszalała.Lecz by nasze ostatnie dni, były przyjemne jak tylko było to możliwe, zgodziłem się.

Później powiedziałem Jane o warunkach mojej żony. Roześmiała się głośno i
powiedziała, że to absurd. "Nie ważne co ona za sztuczki
zastosuje, musi zaakceptować rozwód, powiedziała "i szydziła.

Po tym jak powiedziałem żonie, że chce się rozwieść, nie mieliśmy
więcej kontaktu ciała. Więc nic dziwnego, że w pierwszy dzień nieznane uczucie było, kiedy niosłem ją na rękach. Nasz syn stał za nami i
oklaskiwał. "Tato trzyma mamę na rękach," radował się. Jego słowa mnie zraniły.
Od sypialni do drzwi salonu - Poszedłem
10 metrów z nią w moich ramionach. Powoli zamknęła
oczy i szepnęła do mnie: "Proszę nie mów naszemu
Synkowi o naszym rozwodzie. " skinąłem głową i przygnębiające uczucie mnie napadło. Umieściłem ją w przedniej części drzwi. Poszła na
przystanek autobusowy w celu oczekiwania na autobus do pracy.
Jechałem sam do mojego biura.

Na drugi dzień wszystko przyszło o wiele łatwiej. Pochyliła
głowę na mojej piersi. Czułem zapach jej bluzki. Uświadomiłem sobie, że przez długi czas nie dostrzegałem jej.
Uświadomiłem sobie, że nie jest już tak młoda, jak
była na naszym ślubie. Widziałem małe zmarszczki na jej twarzy, a także pierwsze małe szare włosy. Nasze małżeństwo nie przeszło na niej bez szwanku.
Przez chwilę, zadałem sobie pytanie, co za krzywdę jej wyrządziłem.

Kiedy w czwartym dniu wziąłem ją na ręce, zauważyłem,
że poczucie swojskości powstało ponownie.
To była kobieta, która mi dziesięć lat życia poświęciła.

Piątego dnia zauważyłem, że zaufanie wzrasta.
Nie powiedziałem Jane o tym. Z dnia na dzień, łatwiej było
mi ją nosić. Może mnie codzienne ćwiczenie zrobiło silniejszym.

Pewnego ranka, widziałem ją, jak myślała, w co się ubrać. Przymierzyła kilka stroi, ale nie mogła się zdecydować.
Potem powiedziała z westchnieniem: "Wszystkie ubrania są coraz większe. "Nagle zdałem sobie sprawę, że ona znacznie schudła.
Więc to był powód, że noszenie jej stało się łatwiejsze!

Nagle uderzyło mnie jak cios: Miała tak
wiele bólu i goryczy w swoim sercu!
Podświadomie pogłaskałem ją po głowie.

W tej chwili nasz syn i powiedział:
"Tato, to już czas, trzeba mamę z pokoju
przenieść ". było ważną częścią jego życia,
aby zobaczyć, jak tato mamę niesie na rękach z pokoju.
Moja żona powiedziała do naszego syna, żeby bliżej podszedł.
Gdy to zrobił, wzięła go w ramiona. Odwróciłem głowę, ponieważ obawiałem się, że zmienię zdanie w ostatniej chwili.

Wziąłem ją w ramiona i zaniosłem z sypialni przez salon do korytarza.
Jej ręka opadała na mojej szyi lekko. Trzymałem ją mocno w ramionach.
To było jak w dniu naszego ślubu.

Martwiłem się, bo ważyła  coraz  mniej.
Gdy miałem ją w ostatnim dniu w ramionach prawie nie mogłem się ruszyć.
Nasz syn był już w szkole. Trzymałem ją i powiedziałem , że
zauważyłem, że w naszym życiu brakowało intymności.
Pojechałem do mojego biura i wyskoczyłem z samochodu nie zamykając go
- na to było brak czasu. Bałem się, że z każdym opóźnieniem mogę zmienić decyzję.
Pobiegłem po schodach.
Kiedy podszedłem, Jane otworzyła drzwi. "Przepraszam, ale nie chcę się już rozwodzić"
Powiedziałem.

Spojrzała na mnie zaskoczona i dotknęła mojego czoła.
"Czy masz gorączkę?" zapytała. Wziąłem jej rękę z mojego czoła i powiedziałem:
"Przykro mi, Jane, nie będę się rozwodzić.
Nasze życie małżeńskie było pewnie dlatego tak monotonne, bo
ona i ja nie docenialiśmy się, a nie dlatego, że nie kochamy się!
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, kiedy na naszym ślubie
prowadziłem ją przez próg, ślubowałem jej lojalność i wierność
dopóki śmierć nas nie rozłączy ".
Jane wydawała się nagle obudzić. Uderzyła mnie w twarz, trzasnęła drzwiami i wybuchnęła płaczem. Pobiegłem na dół  do kwiaciarni, która była na mojej drodze.
Tam zamówiłem bukiet dla mojej żony.
Ekspedientka zapytała mnie, co napisać na kartce. Uśmiechnąłem się i napisałem, że każdego ranka będę nosić ją przez próg, dopóki śmierć nas nie rozłączy.

Kiedy przyjechałem po południu do domu, miałem uśmiech na ustach i bukiet
kwiatów w dłoni. Pobiegłem po schodach,
moja żona była w łóżku - moja żona nie żyje.
Walczyła miesiące z rakiem a ja byłem
zbyt zajęty z Jane na ogół żeby coś sobie uświadomić.
Wiedziała, że wkrótce umrze i chciała mnie uratować od:
Negatywnego uczucia naszego syna do mnie.
Przynajmniej w oczach mojego syna, pozostanę kochającym mężem.

To te drobne gesty w związku, tak naprawdę mają największe znaczenie.
To nie dwór, samochód lub góry pieniędzy. Te rzeczy mogą rzeczywiście życie wzbogacić, ale nigdy nie są źródłem szczęścia.

Więc masz trochę czasu by zrobić to dla partnerstwa.
To te małe akcenty dbają o bezpieczeństwo i poczucie bliskości.

Żyć w szczęśliwym związku!

Jeśli tego nie udostępnisz, nic Ci się nie stanie.

Jednak robiąc to, może uratujesz jakieś małżeństwo.
Wiele związków się niszczy, ponieważ ludzie
nie zdają sobie sprawy, że poddają się tuż przed metą.

*******************************************************

Małe dziecko wkrótce po urodzeniu przestało oddychać,  następnie pielęgniarka położyła jego ciało na ołtarzu kaplicy szpitalnej.

dzieckooz
To była wielka  rodzinna tragedia - dziecko zmarło tuż po urodzeniu, stwierdzili  lekarze w brazylijskim mieście Londrina. Pielęgniarka, która pomagała przy porodzie,  powiedziała że nie miała serca, aby wysłać małe ciało  które przestało oddychać tuż po urodzeniu do kostnicy. Mówiła że lekarze bezskutecznie próbowali przywrócić życie temu dziecku. Pielęgniarka  zamiast umieścić martwe dziecko w kostnicy zostawiła go na ołtarzu kaplicy szpitalnej.
Matka Jennifer była zrozpaczona. Ojciec Cleverson Carlos dowiedział się o tragicznej wiadomości, czekając na korytarzu szpitala. Następnie udał się do kaplicy.
"Widziałem martwe ciało mojego dziecka i nie mogłem wytrzymać  tam,. Wybiegłem z kaplicy we łzach ", powiedział później.
Około trzy godziny później, do kaplicy przyszła  babcia dziecka Elza Silva wraz z przyjaciółmi  rodziny. Właściciel kostnicy  przyniósł trumnę, w której chcieli przekazać rodzinie dziecko. Jednak, gdy tylko wziął dziecko pod ramiona,  dziecko poruszyło nogami.
"Nie mogłem w to uwierzyć, to był bardzo emocjonalny moment, zacząłem się trząść," powiedział właściciel kostnicy Ferro, dodając, że natychmiast wezwał pielęgniarkę.
"Nie wierzę, że mały mógł ożyć , pomyślała.". Następnie dziecko  otworzyło oczy,  i  natychmiast babcia zaczęła przytulać dziecko z radości.
Właściciel kostnicy wszedł do pokoju matki. którą rodzina pocieszała i zaczął krzyczeć z radości, mam  wspaniałe wieści,  "Twoje dziecko jest żywe,"
"Nie wiedziałam , co o tym myśleć, nic nie odpowiadałam, wspomina matka te niesamowite chwile.
Dziecko zostało natychmiast przeniesione na intensywną terapię opieki medycznej w pobliskim szpitalu, gdzie jej stan został uznany za stabilny. Lekarze i pielęgniarki nie mogli uwierzyć w to co się stało.
"Ona nie żyła, zapewniam was, a wszystkie jej funkcje życiowe wskazywały na całkowity brak życia. W ciągu 20 lat praktyki lekarskiej nie widziałem czegoś takiego ", powiedział dziennikarzom Doktor który wraz ze swoim zespołem bezskutecznie walczył godzinę aby ożywić dziecko po tym jak przestało oddychać.
Dziecko jednak powróciło do życia co uczestnicy tej dramatycznej sytuacji uzanli jako cud od Boga.
"Cudów nie można wytłumaczyć. Zdarzają się, gdy Bóg chce. To była Jego wola, gdyby dziecko ​​umarło, to byśmy to zaakceptowali. Ale Bóg przywrócił go do życia z powrotem, to znaczy, że musi być jakiś głębszy sens w tym wszystkim ",  dodając, że ich dziecko otrzyma imię Victoria (zwycięstwo), aby podkreślić jego powrót do życia.
Źródło: glasbrotnja.net


*************************************


Uwaga, bardzo wzruszające!
-------------------------------------
„- Halo, czy to Biuro Rzeczy Znalezionych? – zapytał dziecięcy głos.
- Tak, skarbie. Zgubiłeś coś?
- Zgubiłem mamę. Jest może u was?
- A możesz ją opisać?
- Jest piękna i dobra. I bardzo kocha koty.
- No właśnie wczoraj znaleźliśmy jedną mamę, może to twoja. Skąd dzwonisz?
- Z domu dziecka nr 3.
- Dobrze, wysyłamy mamę. Czekaj.
Weszła do jego pokoju, najpiękniejsza i najlepsza, tuląc do piersi prawdziwego, żywego kota.
- Mama! – krzyknął maluch i rzucił się do niej. Objął ją z taka siłą, że aż zbielały mu paluszki. – Mamusiu! Moja mamusiu!!!
…Chłopca obudził jego własny krzyk. Takie sny miał praktycznie co noc. Wsadził rękę pod poduszkę i wyciągnął zdjęcie dziewczyny, które znalazł rok temu na podwórku domu dziecka. Od tamtej pory trzymał zdjęcie pod poduszką i wierzył, że to jego mama. Wpatrywał się teraz w ładną twarz dziewczyny, aż wreszcie zasnął.
Rano dyrektorka domu dziecka, o wielce obiecującym imieniu Aniela, jak zwykle zaglądała do każdego pokoju, żeby przywitać się z wychowankami i pogłaskać każdego malucha po głowie. Na podłodze, przy łóżku chłopca, zauważyła zdjęcie, które mały w nocy upuścił.
- Skąd masz to zdjęcie? – zapytała.
- Znalazłem na podwórku. To jest moja mama, – uśmiechnął się chłopiec. – Jest bardzo piękna i dobra i kocha koty.
Dyrektorka poznała tę dziewczynę. Po raz pierwszy przyszła do domu dziecka w zeszłym roku wraz z innymi wolontariuszami. Pewnie wtedy zgubiła zdjęcie. Od tamtej pory dziewczyna chodzi od jednego urzędnika do drugiego, próbując zdobyć pozwolenie na adopcję dziecka. Ale, zdaniem lokalnych biurokratów, nie ma na to szans, ponieważ nie posiada męża.- Cóż, – powiedziała dyrektorka. – Skoro to twoja mama, to wszystko zmienia.
Po powrocie do swojego gabinetu, pani dyrektor usiadła i czekała. Po jakimś czasie rozległo się pukanie do drzwi i do gabinetu weszła dziewczyna ze zdjęcia.
- Proszę, – powiedziała dziewczyna, kładąc na biurku grubą teczkę. – Wszystkie dokumenty, opinie, zaświadczenia.
- Dziękuję. Muszę jeszcze zadać ci kilka pytań. Kiedy chcesz zobaczyć dzieci?
- Nie mam zamiaru ich oglądać. Wezmę każde dziecko, jakie mi pani zaproponuje. Przecież prawdziwi rodzice nie wybierają sobie dziecka… nie wiedzą, jakie się urodzi – ładne czy nieładne, zdrowe czy chore… Kochają je takie, jakie jest. Ja też chcę być taką prawdziwą mamą.
- Po raz pierwszy mam taki przypadek, – uśmiechnęła się dyrektorka. – Zaraz przyprowadzę pani syna. Ma 5 lat, jego matka zrzekła się go zaraz po urodzeniu. Jest pani gotowa?
- Tak, jestem.
Mały chłopiec rzucił się do niej z całych sił.
- Mama! Mamusiu!
Dziewczyna głaskała go po malutkich pleckach, przytulała, szeptała słowa, których nikt poza nimi nie mógł usłyszeć.
- Kiedy mogę zabrać syna? – zapytała.
- Z reguły rodzice i dzieci stopniowo przyzwyczajają się do siebie, najpierw są odwiedziny w domu dziecka, potem rodzice zabierają dziecko na weekendy, a potem na zawsze, jeśli wszystko jest w porządku.
- Zabieram syna od razu, – stanowczo oznajmiła dziewczyna.
- Dobrze, – machnęła ręką dyrektorka. – Jutro i tak zaczyna się weekend, a w poniedziałek przyjdzie pani i dokończymy formalności.
Chłopiec był szczęśliwy. Trzymał mamę za rękę, bojąc się, że znowu ją zgubi. Wychowawczyni pakowała jego rzeczy, wokół stał personel, niektórzy dorośli ukradkiem wycierali łzy. Kiedy chłopiec wraz z dziewczyną wyszli już z domu dziecka na słoneczną ulicę, chłopiec zdecydował się zadać najważniejsze pytanie:
- Mamo… a lubisz koty…?
- Uwielbiam! W domu czekają na nas dwa! – roześmiała się dziewczyna, czule ściskając rączkę malucha.
Chłopiec uśmiechnął się i pewnym krokiem ruszył z mamą w stronę swojego domu.
Pani dyrektor Aniela spoglądała przez okno na oddalające się sylwetki dziewczyny i chłopczyka. Potem usiadła i wykonała jeden telefon.
Halo, Kancelaria Aniołów? Proszę przyjąć zamówienie. Imię klientki wysłałam mailem, żebyście nie pomylili. Najwyższa kategoria: podarowała dziecku szczęście… proszę o standardową wysyłkę – moc sukcesów, miłości, radości itp. I dodatkowo: mężczyznę wyślijcie, niezamężna jest. Tak, wiem, że macie deficyt, ale to wyjątkowy przypadek. Owszem, finanse też się przydadzą, chłopiec musi się dobrze odżywiać… Już wszystko poszło? Dziękuję.
Podwórze domu dziecka wypełniało ciepłe słoneczne światło i bawiące się dzieciaki. Odłożyła słuchawkę i podeszła do okna. Lubiła patrzeć na te maluchy, prostując za plecami ogromne, białe jak śnieg skrzydła…
Być może nie wierzycie w anioły, ale anioły wierzą w was”.



ŚWIADECTWO

-------------------- 

Magdalena: Cud uwolnienia przez Maryję – przekleństwo

CUD Wszystko co napiszę, oddaję na chwałę i cześć Matki Bożej, Która jest najukochańszą Mamusią na świecie i nie potrafię zliczyć cudów, które uczyniła w moim życiu.
Jestem oddaną służebnicą Maryi i Jezusa. Mam 19 lat. Przez tyle też lat byłam zniewolona przez złe duchy z powodu przekleństwa, które ktoś na mnie rzucił.

Z tego wszystkiego wyszłam z pomocą mojego kierownika duchowego, którego na mojej drodze postawił nie kto inny, jak Maryja. I zrobiła to, aby przyprowadzić mnie do Siebie. Odkąd się urodziłam, byłam bardzo chorowitym dzieckiem. Spadały na mnie same nieszczęścia. Częste choroby i niewyjaśnione dolegliwości sprawiały, że czułam się odrzucona od otoczenia. Nie wolno mi było jeść i pić tego, co inni. Doszło do tego, że nie mogłam nic jeść. Lekarze rozkładali ręce nie potrafiąc znaleźć przyczyn moich chorób ani nawet ich nazwać. Dziwnie patrzyli na moje wysypki, które pojawiały się po założeniu medalika ... Jako kilkuletnie dziecko bałam się spać sama, tłumacząc to tym, że widzę duchy ... Mówiłam to jako dziecko, które nawet jeszcze dobrze nie wiedziało, co to duchy.
Im stawałam się coraz starsza i bardziej rozumiałam, co to wiara, tym dziwne zjawiska w moim życiu nasilały się coraz bardziej. Kiedy byłam już nastoletnią i świadomą dziewczyną, zaczęłam się nawracać. Chodzenie do kościoła nie było już dla mnie obowiązkiem. Pogłębiałam swoją relację z Jezusem. W którymś momencie była ona tak silna, że zaczęłam poważnie myśleć o zakonie. Tylko tego chciałam. Tylko tak widziałam swoją przyszłość. I właśnie wtedy, kiedy na modlitwę i mszę poświęcałam każdą chwilę wolnego czasu, zaczęły dziać się ze mną rzeczy, których wtedy nie byłam w stanie rozumieć. Miałam zdolności telepatyczne, umiejętnie potrafiłam czytać innym w myślach, tak po prostu zdradzałam myśli innej osoby, nie mając nawet świadomości, że to robię.
Podczas mszy mdlałam, albo po prostu wychodziłam jak wyrzucona, a kiedy już znajdowałam się na zewnątrz Kościoła, nie potrafiłam wyjaśnić jak to się stało. Słabłam, miałam zawroty głowy, mdłości ... Nie udawało mi się wracać na Komunię. Szłam do domu i tam się modliłam. A wtedy znów czułam jak słabnę. Lekarze, szpitale, niekończące się badania. „Jesteś zdrowa" mówili specjaliści, a ja wciąż się zastanawiałam: „Co jest ? Jak mogę być zdrowa ? To niemożliwe !". W myślach zadawałam Bogu pytania, co się ze mną dzieje ... W którymś momencie mój stan zdrowia pogorszył się do tego stopnia, że zaczęłam popadać w stany depresyjne. Natrętne myśli samobójcze nie dawały mi spokoju i pojawiały się w końcu z byle powodu. Lęk o własne zdrowie mnie paraliżował. Oddawałam te cierpienia Jezusowi, nie wiedząc jeszcze, że czeka mnie najstraszliwsze i najpotężniejsze cierpienie w całym moim życiu.
Zaczęłam uczęszczać na modlitwy wstawiennicze, którymi z racji bierzmowania posługiwano w mojej parafii. Wierzyłam, że Jezus mnie uzdrowi, o to Go pokornie prosiłam, a moja modlitwa wciąż była taka sama: "Jezu, skończ to, ulecz mnie, Ty możesz to uczynić. Zrób coś, ja już nie mogę ... Nie mogę ... Nie mogę ...". W wielkich trudach udawało mi się czekać na swoją kolejkę. W trakcie modlitwy moje oczy wywracały się, a ciałem wstrząsały drgawki. Słyszałam, że widocznie tak działa na mnie Duch Święty. Przy następnej modlitwie objawy powtórzyły się, ale przybrały na sile. Niezbyt doświadczona wspólnota była przerażona widząc moje ciało, skakające jak piłka po posadzce. Jezus zaczął działać. Postanowił to skończyć. Pokazał mi, co się ze mną dzieje. Pokazał mi skąd się biorą moje choroby i straszne depresje. Zły duch zdradził swoją obecność.
Od tej pory rozpoczęły się 3 koszmarne lata w moim życiu. Lata koszmarnego zniewolenia i modlitw egzorcysty. Lata, w których Jezus każdego dnia walczył na nowo o mnie z diabłem. Spocony, umęczony, zakrwawiony, pobity ... Lata, w których byłam tak strasznie od niego. bo był ktoś, kto za wszelką cenę mnie od Niego odciągał. Lata, w których nie mogłam do Niego nawet zawołać, bo nawet jeśli odważyłam się udać się na Mszę Święta, pełen wściekłości diabeł manifestował się kilka godzin, przekonując w ten sposób, że ma nade mną władzę. Rzadko kiedy odpuszczał na dłużej niż kilka godzin. Wtedy czułam to straszliwe opuszczenie przez Jezusa ... Mimo tego, że On był przy mnie cały czas. Nie rozumiałam, czemu pozwala złemu duchowi na zadawanie mi tak okropnych cierpień ...
Nie chcę jednak opowiadać, co działo się ze mną przez ten czas, bo nie temu ma służyć moje świadectwo. Mimo tego, że Jezus pozwalał, aby diabeł wyładowywał swą potworną złość na mnie, teraz jestem Mu za to wdzięczna. Choć przeżyłam wiele cierpienia, fizycznych tortur złego ducha, jego maltretowania psychiki i ingerencji w ten sposób w moją duchowość, żeby wreszcie doprowadzić mnie nad samo dno rozpaczy, abym odebrała sobie życie. Ale na tym moim dnie, na które mnie sprowadzał, nie przewidział jednego - że właśnie tam będzie czekał na mnie Jezus. Nie przewidział tego potwornego dla niego dnia, dnia, w którym Matka Boża stanęła przed nimi wszystkimi i rozkaże im natychmiast opuścić moje ciało. Wszystkie te demony, które przez 19 lat niszczyły moje życie nie przewidziały swojego wielkiego upokorzenia. Dla demona nie ma bowiem nic okropniejszego od posłuszeństwa Najświętszej Dziewicy.
Nie ma nic bardziej upokarzającego niż "Bądź pochwalona Królowo ! Ave Maria !", słowa, które zmuszone są wypowiedzieć i nie mogą się w żaden sposób sprzeciwić Jej rozkazowi ! Chwała Tobie Maryjo, po wieki wieków, Najukochańsza Matko ! Za cud uwolnienia w moim życiu ! Za cud przemiany mojego życia ! Za to, że jesteś moją Mamą ! Dziękuję Ci Maryjo ! Potężna Królowo Niebios i Pani Aniołów bądź pochwalona za to, że dajesz nam Siebie. Amen
.




LIST OD JEZUSA 1
Jak się czujesz? Musiałem napisać do Ciebie ten list,
aby Ci powiedzieć jak bardzo troszczę się o Ciebie.
Widziałem Cię wczoraj, jak rozmawiałeś ze swoimi przyjaciółmi.
Czekałem na Ciebie cały dzień mając nadzieję, że porozmawiasz ze mną.
Dałem Ci zachód słońca, aby zakończył Twój dzień i chłodny powiew wiatru,
abyś mógł odpocząć, i czekałem...
Nie przyszedłeś. To mnie zraniło, ale nadal Cię kocham, ponieważ jestem Twoim przyjacielem. Widziałem Cię śpiącego zeszłej nocy i chcąc dotknąć Twoich oczu rozlałem światło księżyca na Twoją twarz czekając, że po przebudzeniu porozmawiasz ze mną.
Przygotowałem dla Ciebie tak wiele prezentów.
Ty jednak obudziwszy się, nie przemówiłeś do mnie ani słowem i ufny jedynie w swoje siły rozpocząłeś swój dzień. A ja w błękicie nieba, w zieleni traw, w koronach kwiatów,
strumieniach górskich, kroplach deszczu, słałem ku Tobie wyznanie "KOCHAM CIĘ".
Ubrałem Cię w ciepłe promienie słońca i nasyciłem powietrzem z zapachami natury.
Moja miłość do Ciebie jest głębsza niż ocean i większa od najgłębszej potrzeby Twego serca. Proszę Cię porozmawiaj ze mną. Proszę Cię nie zapominaj o mnie.
Chciałbym podzielić się z Tobą tyloma sprawami... Nie będę więcej Ci przeszkadzał.
To jest twoja decyzja. Wybrałem Cię i ciągle czekam, ponieważ jestem Twoim PRZYJACIELEM. KOCHAM CIĘ JEZUS
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

List od Jezusa 2
To ja. Zmartwychwstały Jezus.
Pisze, aby Ci podziękować za wszystkie te chwile, w których o mnie pamiętasz.
Wiedz, że jestem z Ciebie dumny ilekroć starasz się dobrze żyć ze swoją rodzina, bliskimi, okazywać miłość i serdeczność, przebaczać i pomagać innym, uczciwie pracować, uczyć się...
Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę gdy odwiedzasz mnie w świątyni! ...gdy się modlisz, przedstawiasz mi swoje problemy, prośby, nawet skargi! Bądź pewien, ze nasz Ojciec i Ja wsłuchujemy się w każde Twoje słowo, czy choćby westchnienie - z największa uwaga i czułością. Jednak... nie gniewaj się jeśli nie zawsze i nie od razu możemy spełnić te oczekiwania. Ale dziś - jeśli pozwolisz... to Ja będę miał kilka sugestii dla Ciebie. A wiec?
W takim razie posłuchaj:
Jeżeli życie stawia Cię przed problemem, którego nie jesteś w stanie rozwiązać - nie obawiaj się. Włóż ten problem do koperty i wyślij do mnie. Gdybyś chciał poznać odpowiedz - po prostu pójdź do świątyni albo otwórz Pismo Święte. Ja rozwiązuje wszystkie problemy, ale wtedy kiedy to JA chce, nie Ty.
Gdy już wyślesz Twój list do mnie - przestań się martwic. Skoncentruj się raczej na rzeczach, które są obecne w Twoim życiu TERAZ.
Jak na przykład:
Jeśli utkniesz w korku ulicznym - nie rozpaczaj. Są na świecie ludzie, dla których kierowanie własnym autem jest marzeniem ściętej głowy!
Jeśli masz kiepski dzień w pracy - pomyśl o człowieku, który jest bez pracy przez wiele lat...
Jeśli rozpaczasz z powodu nieporozumień miłosnych - pomyśl o osobie, która nigdy nie doświadczyła co to znaczy kochać i być kochanym...
Jeśli wściekasz się, ze kolejny weekend minął nieciekawie - pomyśl o kobiecie pracującej 12 godzin na dobę, siedem dni w tygodniu, by wykarmić swoje dzieci...
Jeśli zepsuje Ci się auto w drodze, a do najbliższego warsztatu masz kilka kilometrów - pomyśl o człowieku na wózku inwalidzkim, który marzy o takim spacerze!
Jeśli zauważysz siwy włos na swej skroni - pomyśl o pacjentach chorych na raka, którzy bardzo by się cieszyli mając choćby takie włosy na głowie...
Jeśli jesteś w tym szczególnym miejscu w swym życiu, ze zastanawiasz się nad jego sensem i celem - bądź wdzięczny! Jakże wielu jest takich, którzy nie mieli szansy żyć wystarczająco długo, aby doczekać takiego momentu...
Jeślibys znalazł się ofiara czyjejś uszczypliwości, złośliwości, ignorancji czy małostkowości - pamiętaj, sprawy mogłyby potoczyć się jeszcze gorzej: to Ty mógłbyś być taka osoba!
Jeśli zdecydujesz się wysłać ten list do swego przyjaciela - dzięki stokrotne. Być może zmienisz jego życie w sposób, którego nawet nie oczekiwałeś?
Twój starszy Brat,
+:-) Jezus
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

LIST OD JEZUSA 3
**Narodziłem się NAGI,
mówi Bóg, abyś ty potrafił wyrzekać się samego siebie.
Narodziłem się UBOGI,
abyś ty mógł uznać mnie za jedyne bogactwo.
Narodziłem się W STAJNI,
abyś ty nauczył się uświęcać każde miejsce.
Narodziłem się BEZSILNY,
abyś ty nigdy się mnie nie lękał.
Narodziłem się Z MIŁOŚCI,
abyś ty nigdy nie zwątpił w moją miłość.
Narodziłem się W NOCY,
abyś ty uwierzył, iż mogę rozjaśnić każdą rzeczywistość spowitą ciemnością.
Narodziłem się W LUDZKIEJ POSTACI,
mówi Bóg, abyś ty nigdy nie wstydził się być sobą.
Narodziłem się JAKO CZŁOWIEK,
abyś ty mógł się stać synem Bożym.
Narodziłem się PRZEŚLADOWANY OD POCZĄTKU,
abyś ty nauczył się przyjmować wszelkie trudności.
Narodziłem się W PROSTOCIE,
abyś ty nie był wewnętrznie zagmatwany.
Narodziłem się W TWOIM LUDZKIM ŻYCIU,
mówi Bóg, aby wszystkich ludzi zaprowadzić do domu Ojca.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

LIST OD BOGA
... chcę Ci powiedzieć, jak bardzo mi na Tobie zależy.
Jesteś dla mnie najważniejszy. Jest w moim sercu takie miejsce, które należy tylko do Ciebie. Nikt inny nie może go zająć. Nikt nie może mi Ciebie zastąpić! Stworzyłem Cie z miłości. Bardzo chciałem, żebyś się narodził i była szczęśliw, bo jesteś dla mnie bezcennym skarbem. Proszę Cie, nie bój się mnie. Wiem o Tobie wszystko, ale żaden Twój grzech nie jest w stanie mnie do Ciebie zniechęcić. Będę Cię kochał zawsze i bezwarunkowo. Kiedy się zgubiłeś, posłałem Ci pomoc- mojego pierworodnego Syna. Pamiętaj, że On przyszedł na świat po to, aby Cię ratować, a nie oskarżać! Bardzo pragnę uwolnić Cię od tego wszystkiego, co Cię męczy i obciąża, zadbać o Twoją przyszłość. Zaufaj mi. Dla mnie nie ma nic niemożliwego. Zawsze możesz na mnie liczyć. Kocham Cię. Twój Tatuś.



Serce kobiety

Kiedy Pan stworzył kobietę, był to już jego 6-ty dzień pracy i w dodatku po godzinach... Pojawił się anioł i spytał:

- Czemu tyle czasu ci to zajmuje?

Pan mu odpowiedział:

- Widziałeś zamówienie? Musi być całkowicie zmywalna, ale nie plastikowa, mieć 200 ruchomych części, wszystkie wymienne, działać na kawie i resztkach jedzenia, mieć łono, w którym się mieści dwoje  dzieci naraz, mieć taki pocałunek, który leczy każdą rzecz od startego kolana do złamanego serca.

Aniol starał się powstrzymać Pana:

- To jest za dużo pracy na jeden dzień, lepiej poczekać ze skończeniem do jutra.

- Nie mogę, powiedział Pan.- Jestem tak blisko skończenia tego dzieła, które jest tak bliskim memu sercu.

Anioł zbliżył się i dotknął kobiety:

- Ale zrobiłeś ją taką miękką, Panie?

- Ona jest miękka, ale zrobiłem ją także twardą. Nawet nie wiesz ile może znieść lub osiągnąć.

- Będzie myśleć? - Spytał anioł?

Pan odpowiedział:

- Nie tylko będzie myśleć, ale rozumować i negocjować.

Anioł zauważył coś, zbliżył się i dotknął policzka kobiety.

- Wydaje się, że ten model ma skazę. Powiedziałem Ci, że starałeś się dać za wiele rzeczy.

- To nie jest skaza - sprzeciwił się Pan - to jest łza.

- A po co są łzy? zapytał anioł.

Pan powiedział:
- Łza to jest forma, którą ona wyraża swoją radość, wstyd, rozczarowanie, samotność, ból i dumę.

Anioł był pod wrażeniem.

- Jesteś Panie geniuszem, pomyślałeś o wszystkim, to prawda, że kobiety są zdumiewające. Kobiety mają siłę, która zdumiewa mężczyzn. Mają dzieci, przezwyciężają trudności, dźwigają ciężary, ale obstają przy szczęściu, miłości i radości. Uśmiechają się kiedy chcą krzyczeć, śpiewają kiedy chcą płakać, płaczą kiedy są szczęśliwe i śmieją się kiedy są zdenerwowane. Walczą o to w co wierzą, sprzeciwiają się niesprawiedliwości, nie zgadzają się na "nie" jako odpowiedź, kiedy wierzą, że jest lepsze rozwiązanie. Nie kupią sobie nowych butów, ale swoim dzieciom tak... Idą do lekarza z przestraszonym przyjacielem, kochają bezwarunkowo, płaczą kiedy ich dzieci osiągają sukcesy i cieszą się kiedy przyjaciele odnoszą sukcesy. Łamie się im serce kiedy umiera przyjaciel, cierpią kiedy tracą członka rodziny, ale są silne kiedy nie ma skąd wziąć siły. Wiedzą, że objęcie i pocałunek może uzdrowić zranione serce. Kobiety są różnych wielkości, kolorów i kształtów. Prowadzą, latają, chodzą lub wysyłają ci maile żeby powiedzieć ci, że cię kochają. Serce kobiety jest tym co powoduje, że świat się kręci. Kobiety robią więcej niż to, że rodzą.

Przynoszą radość i nadzieje, współczucie i ideały. Kobiety mają wiele do powiedzenia i do dania. Tak, serce kobiety jest zadziwiające.



Panie wybacz mi, kiedy się skarżę!

              Dzisiaj w autobusie zobaczyłem śliczną dziewczynę o złocistych włosach i poczułem zazdrość… Sprawiała wrażenie takiej radosnej… Zrobiło mi się żal, że moja twarz nie jest tak samo rozpromieniona. Nagle, gdy wstała i ruszyła ku drzwiom, zauważyłem, że jest kaleką. Miała tylko jedną nogę, poruszała się o kulach. Ale kiedy przechodziła obok mnie… uśmiechnęła się!
              O Boże, wybacz mi, kiedy się skarżę. Ja mam obie nogi. Świat należy do mnie!
              Zatrzymałem się, aby kupić cukierki. Chłopak, który je sprzedawał, był taki uroczy. Zacząłem z nim rozmawiać. Wydawał się taki zadowolony z życia. Nie spieszyłem się zbytnio, mogłem sobie pozwolić na spóźnienie. Kiedy odchodziłem, powiedział do mnie: „Dziękuję panu. Jest pan ogromnie miły. Przyjemnie  jest porozmawiać z kimś takim jak pan. Wie pan – dodał – jestem niewidomy”. O Boże, wybacz mi, kiedy się skarżę. Ja mam dwoje zdrowych oczu. Świat należy do mnie.
              Później, kiedy odszedłem ulicą, zobaczyłem chłopca z oczami przepełnionymi smutkiem. Stał i patrzył na inne dzieci, które się bawiły. Nie wiedział, jak ma się zachować. Zatrzymałem się przy nim i spytałem: „Dlaczego do nich nie dołączysz, chłopcze?”. Bez słowa dalej patrzył przed siebie i wtedy zrozumiałem, że jest głuchy. O Boże, wybacz mi, kiedy się skarżę. Ja mam dwoje zdrowych uszu. Świat należy do mnie.
              Mam nogi, które zaniosą mnie, dokąd zechcę; mam oczy, dzięki którym mogę oglądać blask zachodzącego słońca; mam uszy, dzięki którym usłyszę odpowiedzi na moje pytania. O Boże, wybacz mi, kiedy się skarżę. Doprawdy, zostałem obdarzony wieloma błogosławieństwami. Świat należy do mnie.
                                                                               Autor nieznany.
...



Do lasu na terenie Niemiec idzie pędzony przez gestapowców odział polskich więźniów. Idzie na ciężką pracę, wrzaski strażników, szczekanie psów, to wszystko zlewało się w jeden chór, przejmujący trwogą i wzruszeniem, od którego drętwiały głowy i serca. Nagle w ten piekielny zgiełk wszedł, niby pozdrowienie z innego świata, srebrny, delikatny dźwięk dzwonka. To niemiecki ksiądz z pobliskiej parafii szedł z Komunią św. do chorego. W jednej chwili cały oddział więźniów – Polaków – upadł na kolana. Widząc to ksiądz, udzielił im błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. Najpierw zdumienie, potem wściekłość opanowała strażników. Zaczęli bić i szczuć ich psami, ale żadna siła nie zdołała tych ludzi poderwać z kolan. Ksiądz pobłogosławił ich Najświętszym Sakramentem drugi raz. Zaczęli strażnicy grozić księdzu, że go zastrzelą. Po raz trzeci pobłogosławił ich i poszedł do chorego. Dopiero gdy zniknął za zakrętem, więźniowie podnieśli się i udali w dalszą drogę.

Po wyzwoleniu uczestnik tego zdarzenia – inżynier z Wielkopolski – odszukał tego księdza i odwiedził go, by mu podziękować, bo wierzył, że otrzymane wówczas błogosławieństwo pomogło mu przetrwać ciężkie dni niewoli. Ksiądz przyjął go bardzo serdecznie. Pamiętał o tym zdarzeniu. Miał je zapisane w swoim brewiarzu. A na końcu opowiadania dopisał: „Nie może zginąć lud, który żywi taką cześć do Najświętszego Sakramentu!”.







Zapach deszczu (tłumaczenie Katarzyna Pawłowska)





 
Zimny marcowy wiatr tańczył w za oknem szpitala w Dallas kiedy lekarz wszedł do małego pokoju w którym leżała Diana Blessing która była wciąż wykończona po operacji.


Jej mąż, David, trzymał jej rękę kiedy drżeli w oczekiwaniu na wiadomości. Tamtego popołudnia  10 marca 1991 roku, komplikacje zmusiły Dianę, która była dopiero w 24 tygodniu ciąży, do cesarskiego ciecia które miało sprowadzić na świat córeczkę pary, Danę Lu Blessing.



 

Rodzice mieli świadomość, że mierząca 30 i pół centymetra i ważąca  708 gram córeczka urodziła się niebezpiecznie wcześnie, jednak słowa lekarza nadal wydawały się być raniącymi ich bombami.
"Nie wydaje mi się żeby były szanse na jej przeżycie," powiedział tak delikatnie jak mógł.
 

"Jest tylko 10 procent szans, że przetrwa tą noc, a nawet wtedy, jeśli jakimś cudem przetrwa, jej przyszłość może być bardzo okrutna"

 
Sparaliżowani niedowierzaniem David i Diana słuchali lekarza który opisywał problemy jakim Dana musiałaby stawić czoła gdyby przeżyła.



Nigdy nie byłaby w stanie chodzić, mówić, prawdopodobnie byłaby niewidoma i podatna na inne urazy tj. porażenie mózgowe, całkowity niedorozwój mózgowy i wiele innych. 



Wszystko co mogła wyksztusić Diana to zaprzeczenie.

Ona i mąż David wraz z ich 5-letnim synem Dustinem długo marzyli, że pewnego dnia Dana stanie się częścią ich rodziny.

Teraz, w ciągu kilku godzin ich marzenie oddalało się coraz bardziej.

Jednak z biegiem dni nowe troski spadały na barki Diany i Davida. Okazało się, że  system nerwowy Dany jest niedojrzały i  najdelikatniejszy pocałunek lub pieszczota mogły tylko przyczynić się do jej cierpienia, więc rodzice nie mogli nawet kołysać ich malutkiej dziewczynki przy piersi i wspomagać jej siłą ich miłości.
Wszystko co mogli robić, kiedy Dana w plątaninie rurek i przewodów walczyła o życie pod ultrafioletowym światłem, było modlić się aby Bóg był blisko ich drogocennej maleńkiej córeczki.

Nie przydarzały się chwile kiedy Dana nagle rosła w siłę.



Ale kiedy mijały tygodnie, przybywały kolejne gramy i znikome ilości sił.
 
W końcu kiedy Dana miała 2 miesiące jej rodzice mogli ją wziąć w ramiona po raz pierwszy.



A dwa miesiące później, chociaż lekarze nadal delikatnie acz nieustępliwie ostrzegali że to tylko szansa na przetrwanie a nie na normalne życie, Dana wyszła ze szpitala i rodzice, tak jak od początku tego pragnęli, zabrali ją do domu. 


Pięć lat później, Dana była drobną acz zaczepną małą dziewczynka z lśniącymi szarymi oczami i nienasycona chęcią życia.


Nie okazywała żadnych oznak psychicznego czy fizycznego osłabienia. Była po prostu wszystkim czym może być mała dziewczynka… i więcej .Jednak to jeszcze nie jest koniec jej historii. 



One gorącego popołudnia lata 1996 roku Dana siedziała na kolanach mamy w parku niedaleko domu (Irving, Texas) gdzie jej brat Dustin trenował ze swoja drużyną piłkarską.

Jak zawsze Dana szczebiotała do swojej mamy mars kilku innych dorosłych kiedy nagle ucichła. Przytulając ramiona do siebie mała Dna zapytała "Czujecie to?"



Diana wyczuwając w powietrzu nadchodzącą burze odpowiedziała "Tak pachnie jak nadchodzący deszcz."

Dana zamknęła oczy i spytała jeszcze raz, "Czujesz to?"


Jeszcze raz jej mama odpowiedziała, "Chyba zaraz będziemy mokre, pachnie deszczem."

Nadal zauroczona chwilą Dana potrząsnęła głową, pogłaskała ramiona swoimi malutkimi rączkami i głośno oznajmiła,
"Nie, pachnie jak ON.


Pachnie jak Bóg kiedy kładziesz głowę na jego piersi." 


Łzy zaszkliły się w oczach Diany kiedy Dana radośnie zeskoczyła z ławki by bawić się z innymi dziećmi.

Słowa jej córki potwierdziły to co do czego Diana i jej najbliżsi nie mieli wątpliwości, przynajmniej głęboko w sercach, od początku.



Podczas tych długich dni i nocy swoich pierwszych dwóch miesięcy, kiedy jej nerwy były zbyt delikatne aby jej dotykać, Danę Bóg przytulał do swojej piersi i to Jego zapach przesycony miłością Dana pamięta tak dobrze. 


Teraz masz wybór. Możesz przesłać tą historię dalej i sprawić że ktoś będzie miał takie dreszcze jak ty w czasie czytania albo możesz wykasować tą wiadomość i zachowywać się tak jakby ta historia nie poruszyła twojego serca tak jak poruszyła moje.

TWÓJ WYBÓR!

"Jestem zdolny do wielu rzeczy bo ON daje mi siłę"

Tego ranka kiedy Bóg otworzył okno do nieba zobaczył mnie i zapytał: „ Moje dziecko czego pragniesz dzisiaj najbardziej?" Odpowiedziałem:
 
"Boże proszę zaopiekuj się osobą która przeczyta tą wiadomość, jej rodziną i przyjaciółmi. Zasługują na to i bardzo ich kocham".
Miłość Boga jest jak ocean, widzisz jego początek ale nie jesteś w stanie dostrzec końca.


ANIOŁY ISTNIEJĄ! Tylko czasami nie mają skrzydeł i nazywamy ich przyjaciółmi.

 

...



 "Testament matki"

Na Litwie żyła uboga wdowa, Danuta Puotkalis. Pracowała ciężko na utrzymanie pięciorga dzieci. Nie spodziewała się, że wkrótce miała opuścić ten świat i zostawić je sierotami.

Zachorowała śmiertelnie i widząc zbliżający się koniec życia, poprosiła aby posłano po notariusza. Zdziwieni sąsiedzi pomyśleli, że postradała zmysły, nie miała bowiem majątku i nie było co zapisywać w testamencie. Chora jednak twierdziła, że ma wielkie skarby, które musi rozdzielić między swoje dzieci.

Posłano mimo wszystko po rejenta, a kiedy przybył, wdowa podyktowała mu następujący testament: "Zostawiam was kochane dzieci sierotami, ale jestem spokojna o waszą przyszłość, bo zapisuję wam wielkie skarby. Jest was pięcioro. A moje skarby to pięć ran Ukrzyżowanego Zbawiciela. Są moje, bo za mnie wycierpiał je Pan Jezus. Wam - mówiła do najstarszych córek - zapisuję rany Rąk Zbawiciela. Jako sieroty musicie ciężko pracować na kawałek chleba. Starając się o utrzymanie ziemskiego życia, nie zapominajcie o niebie, a wtedy rany Rąk Chrystusa osłaniać was będą i błogosławić. Wam - zwróciła się do młodszych - zapisuję rany Nóg Zbawiciela. Jako sieroty będziecie tułać się po świecie. Pamiętajcie jednak, aby nigdy nie schodzić z drogi Krzyża święte. Jego, którą Nogi Chrystusa wam wskazały. Rany Najświętsze bronić i strzec was będą. Tobie, jedyny synu - zapisuję ranę Serca Jezusowego, boś najmłodszy i najbardziej potrzebujesz opieki Boga."

Nigdy dotąd nie spisano za panowania cara Aleksandra podobnego testamentu. Wieść o dziwnym testamencie rozeszła się lotem błyskawicy wśród ludzi. Osierocone dzieci szybko znalazły przybrane rodziny.







Żył w pewnej wsi bardzo pobożny człowiek, codziennie się modlił i prosił Boga o pomoc, kiedy nadejdą kłopoty. Pewnego razu wioskę zalała woda, Podlała mieszkanie, zalała cały parter, zatem pobożny człowiek, modli się do boga, Boże, pomóż mi zrób coś z tym, ocal mnie.
Do domu człowieka podpływa łódka, a w niej człowiek oferujący mu pomoc, „ nie dziękuje, Bóg mi pomoże" odpowiedział mężczyzna. Łódź odpłynęła. Kiedy woda sięgała juz polowy domu, człowiek nadal miał nadzieje i modlił się. Znów podpłynęła łódź i została mu zaoferowana pomoc, informując ze woda wzrasta i stan zagrożenia nasilił się. Na to człowiek znów odmówił, tłumacząc, że Bóg mu pomoże.
Kiedy woda juz sięgała dachu, mężczyzna siedząc na dachu modlił się sie oczekując pomocy boskiej. Łódka podpłynęła po raz trzeci, a ludzie tam znajdujący się oferowali pomoc, ostrzegając, że to juz ostatni raz i juz nie będą podpływać. Człowiek na dachu jednak odmówił, uzasadniając swoja odpowiedz jak poprzednio, ze Bóg mu pomoże. Woda w końcu zalała cały dom i pobożnego człowieka.
Kiedy umarł stanął w niebie przed obliczem boga i zaczął mu wypominać "byłem taki pobożny, tak sie modliłem się, czemu mnie nie uratowałeś?" Na to Bóg odpowiedział "tak, a kto trzy razy posyłał ci łódkę"




Ludzkie krzyże

Był człowiek, który narzekał na swoje życie. Skarżył się, że jest mu ciężko, bo mieszkanie niewygodne, za ciemne, za ciasne, że dochody za małe, że jego rówieśnicy, którzy podobne szkoły ukończyli, zarabiają daleko więcej niż on. Mówił, że innym jest łatwiej żyć, że lepiej dają sobie radę ze złymi ludźmi, z trudnymi okolicznościami, że im wszystko układa się korzystnie, a jemu jest źle i to z roku na rok coraz gorzej. Twierdził, że gdyby się urodził kilkadziesiąt lat wcześniej albo kilkadziesiąt lat później, to wtedy na pewno byłoby wszystko inaczej. Chodził wciąż smutny, skwaszony, zniechęcony.

Razu pewnego, gdy spał, śniło mu się, że ktoś go budzi. Otworzył oczy i zobaczył postać stojącą koło jego łóżka. Chociaż nigdy Anioła nie spotkał, wiedział, że to jest Anioł. Nie czul w sobie żadnego lęku. Anioł stał nad nim, jakby czekając na jego przebudzenie. A gdy spostrzegł, że on już nie śpi, łagodnym zapraszającym ruchem dał mu znak, aby wstał:
- Wstań proszę - powiedział.
Człowiek ów, wcale tym nie zdziwiony, podniósł się z łóżka. Stanął obok tajemniczego gościa. Popatrzył pytająco na niego. A wtedy Anioł z uśmiechem powiedział:
- Pójdź, proszę, ze mną.
Człowiek spytał go nieśmiało:
- Dokąd chcesz, żebyśmy poszli?
- Zaraz zobaczysz - odpowiedział Anioł.

Podążył więc za nim. Anioł wiódł go przez jego mieszkanie, wyprowadził go na klatkę schodową i zaczął wstępować po schodach na górę. Człowiek wciąż nie wiedział, dokąd idą i co to ma wszystko znaczyć, ale nie śmiał pytać. Był tylko pewny, że to chodzi o jakąś bardzo ważną sprawę, która go bezpośrednio dotyczy. Postępował w milczeniu za Aniołem coraz bardziej ciekawy, dokąd wiedzie go ten wysłannik Boga. Szli długo po schodach, aż stanęli przed drzwiami. W pierwszej chwili nie mógł zorientować się, dokąd drzwi prowadzą, ale za moment poznał, że; to drzwi wiodące na jego strych. Anioł otworzył drzwi i weszli do wnętrza. Wtedy człowiek zobaczył, że to wcale nie jest strych jego domu. To była wielka sala, pod której ścianami stały nagromadzone krzyże - tysiące, dziesiątki tysięcy, nieprzeliczona ilość; krzyże były różne, dziwne: ogromne, małe i całkiem maleńkie, proste i ozdobne, ze złota i z drewna, malowane, heblowane, wysadzane drogimi kamieniami i całkiem zwyczajne, cięte z brzozy. Przyglądał się uważnie tym krzyżom. Każdy z nich był inny. Czasem zdawało mu się, że znalazł dwa identyczne, ale później zauważał, że tak nie jest, że różnią się pomiędzy sobą przynajmniej jakimś szczegółem.

Po chwili człowiek przełamując nieśmiałość spytał Anioła:
- Skąd tu tyle krzyży? Po co tu stoją? Do kogo należą? Usłyszał jego głos:
- To są ludzkie krzyże.
- Ludzkie krzyże? - powtórzył człowiek, niewiele z tego rozumiejąc.
- Każdy musi jakiś nieść - mówił dalej Anioł.
- Ach tak. Teraz rozumiem, dlaczego tyle tych krzyży i dlaczego każdy z nich jest inny. Ale po co przyszliśmy tutaj? Anioł o odpowiedział:
- Pan Bóg polecił mi, abym ciebie tu przyprowadził.
- Pan Bóg? - zdziwił się ów człowiek. - Dlaczego?
- Narzekasz na swój krzyż. Mówisz, że ci bardzo ciężko z nim iść. Bóg zezwolił, abyś tu przyszedł i wybrał sobie inny krzyż, jaki tylko zechcesz, i żebyś z tym nowym krzyżem szedł dalej przez życie nie narzekając.

Człowiek słuchał tego, co Anioł mówił, prawie nie wierząc swoim uszom. W końcu powiedział:
- Czyż to jest możliwe, żeby Wielki Bóg chciał się zajmować takim człowiekiem jak ja?
- Pan Bóg naprawdę przysłał mnie do ciebie - potwierdził Anioł.
- Będę mógł wybrać krzyż taki, jaki tylko zechcę? - spytał wciąż jeszcze nieufny.
- Tak. Naprawdę - powtórzył Anioł jego słowa. - Możesz wybrać l taki krzyż, jaki tylko zechcesz.
- I będę mógł z nim iść przez całe życie? - pytał człowiek, chcąc się upewnić.
- Tak. Będziesz mógł iść z nim, jeżeli tylko zechcesz, przez całe Twoje życie - Odpowiedział mu Anioł.
Człowiek wiedział już, który krzyż wybierze. Piękny, złoty krzyż przyciągał jego wzrok od pierwszej chwili. Pomyślał: "Wreszcie będę miał wspaniałe życie". Spytał nieśmiało Anioła wskazując na ten krzyż:
- Czy mogę go wziąć? Anioł skinął głową:
- Tak.

Uradowany człowiek podbiegł do upatrzonego krzyża, objął go mocno, aby go włożyć na swoje ramiona, ale nadaremnie. Nie potrafił go nawet, ruszyć. Krzyż był bardzo ciężki. Mimo to człowiek nie chciał z niego zrezygnować. Wytężył wszystkie siły. Nic nie pomogło. Krzyż nawet nie drgnął. Zaskoczony tym i rozczarowany powiedział do Anioła:
- Za ciężki.
- Spróbuj znaleźć inny, który będzie lepszy dla ciebie - powiedział spokojnie Anioł. Człowiek rozejrzał się po sali i skierował w stronę innego krzyża, również złotego, choć nie tak dużego, który też wcześniej już spostrzegł. Krzyż ten był wysadzany wspaniałymi kamieniami, ozdobiony wyszukanym ornamentem. Podszedł do niego, z trudem położył go sobie na ramiona. Zrobił z nim parę kroków i przekonał się, że niestety ten też jest za ciężki, a poza tym dokuczliwie gniotą go w ramiona te wspaniałe ozdoby i drogie kamienie, które go tak zachwycały. Odezwał się trochę do siebie, trochę do Anioła:
- Jest niemożliwe, żebym mógł z nim iść dłuższy czas.
- Znajdziesz na pewno krzyż bardziej dla ciebie odpowiedni. Tylko nie zniechęcaj się - pocieszył go Anioł.
Człowiek rozglądnął się w poszukiwaniu i po chwili podszedł do krzyża też złotego, który był o wiele mniejszy. Faktycznie, był on również o wiele lżejszy, ale za krótki. Gdy ułożył go sobie na ramionach i zaczął z nim iść, krzyż ten tłukł go po nogach i plątał mu krok. Odłożył go na miejsce. Wziął inny krzyż, ale ten mu też nie odpowiadał. Potem spróbował nieść inny i znowu inny. Coraz bardziej nerwowo, już nie chodził, ale biegał po tej ogromnej sali szukając krzyża dla siebie. Czas płynął, a on wybierał i wybierał bez końca. Wciąż nie mógł znaleźć krzyża, z którego byłby zadowolony. Bo były za długie albo za krótkie, za ciężkie, albo zbyt uciskały go ozdoby, albo po prostu nie podobały mu się w kształcie lub kolorze. Już zdawało mu się, że nie zdecyduje się na żaden, że nie znajdzie dla siebie .odpowiedniego. Przyszło mu nawet do głowy, że może przez zapomnienie czy przeoczenie nie zrobiono stosownego krzyża dla niego. I gdy był na skraju rozpaczy, że będzie musiał wziąć krzyż jaki bądź, pierwszy lepszy, wtedy wreszcie znalazł taki, który był odpowiedni dla niego. Wszystko mu się w nim podobało: i ciężar, i długość, kolor, ozdoby. Wszystko było takie, jak chciał. Był świetny, najlepszy. Uszczęśliwiony podszedł z tym krzyżem do Anioła i powiedział:
- Znalazłem.
- Cieszę się, że znalazłeś - odrzekł Anioł.
Człowiek ów, jakby z obawy, by mu tego krzyża nie odebrano, powtórzył:
- Tak, ten mi odpowiada. Proszę de, pozwól mi z tym krzyżem iść przez całe życie. Anioł uśmiechnął się tajemniczo:
- Dobrze a potem dodał - A czy ty wiesz, że to jest twój krzyż? Człowiek patrzył z niepokojem na Anioła nie rozumiejąc, o co chodzi. Wreszcie zapytał:
- Nie wiem, o czym mówisz? Wtedy Anioł powiedział mu wyraźnie:
- Ten krzyż, który znalazłeś, to jest twój krzyż. To jest ten sam, który od początku życia niesiesz na swoich ramionach.

ks. M. Maliński












Love story
=========

Pewnego dnia obudziłem się wcześnie rano, aby zobaczyć wschód słońca. Piękna Bożego stworzenia nie da się opisać. Oglądając wschodzące słońce chwaliłem Boga za Jego piękne dzieło. Siedząc tak, odczułem Bożą obecność.

Zapytał mnie, "Kochasz mnie?"

Odpowiedziałem, "Oczywiście, Boże! Jesteś moim Panem i Zbawicielem!"

Następnie zapytał, "Gdybyś był fizycznie upośledzony, kochałbyś mnie nadal?"

Byłem zaskoczony. Spojrzałem w dół na moje ręce, nogi i resztę mojego ciała i zastanawiałem się jak wielu rzeczy nie mógłbym robić, rzeczy nad którymi nie zastanawiałem się. Odpowiedziałem, "Byłoby ciężko. Panie, ale nadal kochałbym Cię."

Następnie Pan powiedział, "Gdybyś był ślepy, podziwiałbyś wciąż moje stworzenie?"

Jak mógłbym podziwiać coś bez możliwości zobaczenia tego? Pomyślałem wtedy o wszystkich niewidomych ludziach na świecie i o tym, że wielu z nich kocha Boga i Jego stworzenie. Odpowiedziałem więc, "Trudno myśleć o tym, ale nadal kochałbym Cię."

Potem Pan zapytał mnie, "Gdybyś był głuchy, słuchałbyś nadal mojego słowa?"

Jak mógłbym słuchać czegokolwiek będąc głuchym? Zrozumiałem jednak, że słuchanie Bożego Słowa nie odbywa się przez uszy, lecz sercem. Odpowiedziałem, "Byłoby ciężko, ale ciągle słuchałbym Twojego słowa."

Następnie Pan zapytał, "Gdybyś był niemy, chwaliłbyś nadal Moje Imię?"

Jak mógłbym Go wielbić bez głosu? Uświadomiłem sobie, że Bóg pragnie abyśmy śpiewali z naszych serc i dusz. Dźwięki nie mają znaczenia. Chwalenie Boga to przecież nie tylko pieśni. Kiedy jesteśmy prześladowani, chwalimy Boga naszym dziękczynieniem. Odpowiedziałem więc, "Nawet gdybym nie mógł śpiewać, ciągle chwaliłbym Twoje imię."

W końcu Pan zapytał, "Naprawdę mnie kochasz?"

Z odwagą i mocnym przekonaniem odparłem zdecydowanie, "Tak, Panie, kocham Cię ponieważ jesteś jedynym i prawdziwym Bogiem!"

Myślałem, że to wystarczy, lecz Bóg zapytał, "DLACZEGO W TAKIM RAZIE GRZESZYSZ?" Odpowiedziałem, "Ponieważ jestem tylko człowiekiem, nie jestem doskonały." "DLACZEGO W CZASIE POKOJU ODCHODZISZ JAK NAJDALEJ? DLACZEGO TYLKO W KŁOPOTACH MODLISZ SIĘNAJGORLIWIEJ?" Cisza. Łzy płynęły po mojej twarzy.

Pan kontynuował: "Dlaczego śpiewasz tylko w czasie nabożeństw i ewangelizacji? Dlaczego szukasz mnie tylko w czasie uwielbiania? Dlaczego tak egoistycznie mnie prosisz? Dlaczego prosisz bez wiary?"

Łzy w dalszym ciągu spływały po moich policzkach.

"Dlaczego wstydzisz się Mnie? Dlaczego nie zwiastujesz dobrej nowiny? Dlaczego gdy jesteś prześladowany, wołasz do innych, podczas gdy ja oferuję ci moje ramię aby się wypłakał? Dlaczego szukasz wymówek, gdy daję ci okazje do służenia w Moim Imieniu?"

Próbowałem odpowiedzieć, ale miałem żadnej odpowiedzi na ustach.

"Obdarzyłem cię życiem. Nie chcę abyś odrzucał ten dar. Pobłogosławiłem cię talentami, abyś Mi służył, a ty ciągle się odwracasz. Objawiłem ci Moje Słowo, ale ty nie robisz postępu w poznaniu. Przemawiam do ciebie, ale twoje uszy są zamknięte. Obdarzam cię Swoimi błogosławieństwami, ale ty odwracasz wzrok. Posyłam ci Swoje sługi, ale ty ciągle siedzisz bezczynnie gdy oni pracują. Słyszałem wszystkie twoje modlitwy i odpowiedziałem na nie"

"CZY NAPRAWDĘ MNIE KOCHASZ?"
============================
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Jak mógłbym? Byłem tak bardzo zawstydzony. Nie miałem żadnej wymówki. Cóż mogłem odpowiedzieć. Gdy moje serce krzyczało, a łzy dalej płynęły, powiedziałem, "Proszę, wybacz mi Panie. Jestem niegodny być Twoim dzieckiem."

Pan odpowiedział, "Na tym polega moja Łaska, dziecko." Zapytałem, "Dlaczego ciągle mi wybaczasz? Dlaczego tak bardzo mnie kochasz?"

Pan odpowiedział: "Ponieważ jesteś Moim stworzeniem. Jesteś moim dzieckiem. Nigdy cię nie opuszczę. Kiedy będziesz płakać, okażę ci współczucie i będę płakać z tobą. Kiedy będziesz krzyczeć z radości, będę śmiać się z tobą. Kiedy będziesz załamany, zachęcę cię. Kiedy upadniesz, podniosę cię. Kiedy będziesz zmęczony, poniosę cię. Będę z tobą aż do końca dni i zawsze będę cię kochał."

Nigdy nie wcześniej tak nie płakałem. Jak mogłem być taki zimny? Jak mogłem tak ranić Boga? Zapytałem Boga, "Jak bardzo mnie kochasz?"

Pan wyciągnął Swoje ramiona i zobaczyłem Jego przebite ręce. Upadłem do stóp Chrystusa, mojego Zbawiciela. I po raz pierwszy modliłem się szczerze.

Anonim





Zraniona nastolatka

Porzucona niegdyś przez matkę nastolatka miała ogromne kłopoty z zaakceptowaniem rodziny, którą, notabene po wielu żmudnych poszukiwaniach, odnalazła.
Nie potrafiła pokochać swojej matki, ponieważ zawsze ilekroć chciała to uczucie wyrazić słowem lub nawet czynem, pojawiała się nienawiść, złość i wszelkiego rodzaju uprzedzenia. Pojawiało się także uczucie buntu wobec Pana Boga, którego młoda dziewczyna obarczała odpowiedzialnością za to, co się stało…
Aby sobie pomóc, udała się do znanego psychologa, prosząc o pomoc, a najlepiej o jakieś lekarstwo albo nawet zastrzyk.
Psycholog jej odpowiedział:
- Nie proś mnie o siłę, abyś się mogła zmuszać. Poproś mnie najpierw o miłość, abyś umiała kochać. I swojego Boga, i swoich rodziców, i swoich nowych braci. Bo jeśli będziesz kochała trochę więcej, będziesz cierpiała o wiele mniej.
A jeślibyś zdecydowała się pokochać ich wszystkich jeszcze więcej, to z twojego cierpienia wytryśnie radość, a wraz z nią życie.
ks. Zdzisław Wdziekoński



LAZUROWA GROTA

Był człowiekiem biednym i prostym.
Wieczorem po dniu ciężkiej pracy, wracał do domu zmęczony i w złym humorze.
Patrzył z zazdrością na ludzi, jadących samochodami
i na siedzących przy stolikach w kawiarniach.
- Ci to mają dobrze - zrzędził, stojąc w tramwaju w okropnym tłoku.
- Nie wiedzą, co to znaczy zamartwiać się...
Mają tylko róże i kwiaty. Gdyby musieli nieść mój krzyż!

Bóg z wielką cierpliwością wysłuchiwał narzekań mężczyzny.
Pewnego dnia czekał na niego u drzwi domu.

- Ach to Ty, Boże - powiedział człowiek, gdy Go zobaczył.
- Nie staraj się mnie udobruchać.
Wiesz dobrze, jak ciężki krzyż złożyłeś na moje ramiona.

Człowiek był jeszcze bardziej zagniewany niż zazwyczaj.

Bóg uśmiechnął się do niego dobrotliwie.

- Chodź ze Mną. Umożliwię ci dokonanie innego wyboru - powiedział.

Człowiek znalazł się nagle w ogromnej lazurowej grocie.
Pełno było w niej krzyży: małych, dużych, wysadzanych drogimi kamieniami,
gładkich, pokrzywionych.

- To są ludzkie krzyże - powiedział Bóg. - Wybierz sobie jaki chcesz.

Człowiek rzucił swój własny krzyż w kąt i zacierając ręce zaczął wybierać.

Spróbował wziąć krzyż leciutki, był on jednak długi i niewygodny.
Założył sobie na szyję krzyż biskupi,
ale był on niewiarygodnie ciężki z powodu odpowiedzialności i poświęcenia.
Inny, gładki i pozornie ładny, gdy tylko znalazł się na ramionach mężczyzny,
zaczął go kłuć, jakby pełen był gwoździ.
Złapał jakiś błyszczący srebrny krzyż, ale poczuł,
że ogarnia go straszne osamotnienie i opuszczenie.
Odłożył go więc natychmiast. Próbował wiele razy,
ale każdy krzyż stwarzał jakąś niedogodność.

Wreszcie w ciemnym kącie znalazł mały krzyż, trochę już zniszczony używaniem.
Nie był ani zbyt ciężki ani zbyt niewygodny.
Wydawał się zrobiony specjalnie dla niego.
Człowiek wziął go na ramiona z tryumfalną miną.

- Wezmę ten! - zawołał i wyszedł z groty.

Bóg spojrzał na niego z czułością.
W tym momencie człowiek zdał sobie sprawę,
że wziął właśnie swój stary krzyż ten, który wyrzucił, wchodząc do groty.
_________________
"Nigdy nie zapominaj o tym, że Bóg uczynił z ciebie swego przyjaciela"
 















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tutaj można wpisywać swoje intencje